czwartek, 22 sierpnia 2013

Part 18

JEROME


-Nareszcie-westchnęła Mara Clarke gdy tylko ich elegancki sportowy samochód wjechał na podjazd na terenie szkoły.-Myślałam,że ta jazda nigdy się nie skończy.
-Źle się czujesz?-spytał z troską Jerome jednym ruchem gasząc silnik.-Zbladłaś.
-Nic mi nie jest-uśmiechnęła się lekko i ścisnęła jego dłoń-Nie przejmuj się.
-Jak mam się nie przejmować kiedy...
-Cii-położyła mu palec na ustach-Nie wypowiadaj tego głośno. Ktoś może usłyszeć,a nie chcę żeby dzieci dowiedziały się od kogoś innego niż od nas.
-Dobrze-odetchnął rozglądając się dookoła.-Fajnie jest wrócić,co?
-Pewnie-skinęła głową i złapała męża pod ramię-Idziemy?
Clarke'owie zeszli z podjazdu i ruszyli wybrukowaną ścieżką prosto do domu Anubisa,w którym przeżyli tyle cudownych chwil. Gdyby nie Anubis,zapewne nigdy nie poznałby Mary.
I Willow.
I Joy.
Skrzywił się lekko na wspomnienie tej ostatniej. O ile Willow była zwykłym „wypadkiem przy pracy”,desperackim pragnieniem znalezienia bratniej duszy i kogoś,z kim mógłby spędzać czas,podczas gdy każdą wolną chwilę spędzał z Amber,o tyle Joy była znacznie poważniejszym problemem.
Drugi raz w ciągu roku przekroczyli próg architektonicznego dzieła Frobisherów. Jerome pamiętał jak dziś widok tego samego holu wypełnionego nastolatkami-ach nie,byli już dorośli-wyjeżdżającymi z tego magicznego miejsca zdawałoby się,że na zawsze. Pamiętał uściski,cierpkie uśmiechy,ukradkiem lejące się łzy i gorzki smak słów wypowiadanych na pożegnanie ze świadomością,że to naprawdę już koniec. Tego dnia wyjeżdżali na uczelnię razem z Joy. Zamierzali studiować na tej samej i zamieszkać razem. Dla Jerome'a Clarke'a drzwi do tajemnic życia dopiero się otwierały.
Pamiętał jednak swoje pożegnanie z Jaffray. Uśmiechnęła się wtedy ciepło i poprosiła,żeby nigdy o niej nie zapomniał. Obiecał jej to z ręką na sercu,a w kącikach jego oczu zebrały się łzy,które otarł ze złością. Nikt nie mógł zobaczyć,że Jerome Clarke,ten egoista bez serca,płakał.
I dotrzymał słowa danego Marze
W salonie siedziała jak zwykle znudzona i naburmuszona Patricia,obok niej stał zamyślony Eddie,a w kuchni z ciepłym uśmiechem na ustach kręciła się Nina pomagając Trudy przy cieście.
Zupełnie jak przed kilku laty-odkrył ze zdumieniem Jerome-Brakuje jeszcze Amber wygłaszającej monolog na temat szkodliwości zmywania naczyń na paznokcie i Alfie'go zajadającego się kilkucentymetrową kanapką.
W domu Anubisa czas się zatrzymywał,ale to co działo się za jego murami nabierało zawrotnego tempa.
Mieszkanie,które wynajął z Joy mieściło się na osiedlu kilka minut drogi spacerem od uczelni. Żyli skromnie,uczyli się,śmiali,spędzali czas na mieście albo w domu na oglądaniu komedii romantycznych,na których Jerome zawsze zasypiał,a które tak uwielbiała Joy. Do czasu...
Pewnego ranka siedział w domu sam;Joy miała wykłady rano,zaś on dopiero późnym popołudniem. Próbował się uczyć,gdy nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Otworzył je i oniemiał. W progu,w ciemnych szortach odsłaniających zgrabne,opalone nogi i jasnym topie prezentującym ładny rowek między piersiami stała ona. Mara Jaffray po trzech latach od skończenia liceum zapukała ponownie do jego życia uruchamiając lawinę kamieni,które spadły z serca Jerome'a z chwilą,gdy ją zobaczył. Ulżyło mu,bo był ciekaw co się z nią dzieje,ale gdy upuściła karton i schyliła się,żeby go podnieść odgarniając za ucho kosmyk gęstych,czarnych włosów,serce zabiło mu szybciej i zdal sobie sprawę,jak bardzo za nią tęsknił. A gdy uśmiechnęła się niewinnie i powiedziała „Cześć Jerome. Miło cię widzieć” popatrzył na nią ze zdziwieniem. Najwyraźniej ona też nie miała pojęcia,że go spotka,ale nie dała tego po sobie w żaden sposób poznać.
-Co tu robisz?-spytał uspokajając się
Mara zmarszczyła brwi.
-Och,przeprowadziłam się wczoraj i potrzebuję drobnej pomocy. Starsza pani z pierwszego piętra powiedziała,że cię tu znajdę.
Pytała...o mnie?Czy to możliwe,żeby wiedziała,że mieszkam właśnie tu?
Odchrząknął.
-Co to za problem?
-Nie mam wody w kuchni. Zatkany zawór albo coś. Nie znam się na tym. Pomożesz mi?
-Hmm,jasne.
Od tej pory życie Jerome'a Clarke'a stanęło na głowie. Nagłe pojawienie się Mary sprawiło,że nie był w stanie skupić się na nauce. Spotykali się rano na kawie w jej albo jego mieszkaniu i rozmawiali. Dowiedział się,że sprowadziła się tutaj,bo w wieżowcu,w którym wcześniej mieszkała trafiła na uciążliwych sąsiadów. Były to luźne pogawędki z plecami Joy. Wprawdzie wiedziała,że Mara mieszka piętro niżej,ale nie robiła z tego powodu problemów. Jaby nie wyczuwała w niej żadnego zagrożenia. A Jerome nie dawał jej powodów. Dopóki któregoś dnia Jaffray nie zaczęła.
-Jerome,pamiętasz gdy byliśmy razem?
-Tak-skinął ostrożnie głową dyskretnie wciągając powietrze.
Uśmiechnęła się do niego sprawiając wrażenie zawstydzonej. Wstała z krzesła i usiadła na małej wysepce kuchennej ściskając w dłoniach kubek z kawą.
-Wybacz. Nie powinnam chyba o tym mówić.
-Dlaczego?Porozmawiajmy...
-Pokręciła głową.
-Nie. Zebrało mi się na wspomnienia,to wszystko.
-No to powspominajmy-nie ustępował Jerome. Podnosząc się poczuł lekkie kłucie w sercu. Wiedział,że zbliża się do granicy,ale był za daleko by się cofnąć.
Udała,że go nie słyszy.
-Jak ci się układa z Joy?
-Całkiem dobrze. A ty?Masz kogoś?
-Nie.
Pokiwał głową. A więc jest wolna. Gdyby tylko on...
-Tęsknię-wypaliła niespodziewanie. Jerome stłumił narastającą ekscytację
-Słucham?
-Za nami. Za tym co się stało zanim...
Nie mógł się dłużej powstrzymywać. Gdyby tego nie zrobił,pragnienie rozsadziłoby go od środka. Bez zastanowienia pocałował ją. Jej zapach,niezwykła orzeźwiająca mieszanka owoców i piżma uderzył go w nozdrza. Miał ochotę krzyczeć,gdy z chęcią odwzajemniła pocałunek. Chciał to zrobić od kiedy tylko pojawiła się w drzwiach jego mieszkania. Już wtedy uświadomił sobie,że nigdy nie przestał jej kochać.
Jego usta łączyły się z ustami mary coraz mocniej,kiedy nagle poczuł niespodziewane ciepło na brzuchu. Syknął i odsunął się na widok brązowej plamy po kawie na koszulce. Mara odetchnęła.
-Przepraszam-wymamrotała.
-Nie szkodzi.-odparł i zdjął koszulkę przez głowę,po czym ponownie zatopił się w jej cudownie słodkich ustach.
Obudził się trzy godziny później w jej łóżku z błogim uśmiechem na ustach. Całowanie i dotykanie Joy w niczym nie dorównywało pocałunkom Mary i pieszczeniu jej gorącej skóry. Mercer mogła być jego pierwszą kobietą,ale to z Jaffray przeżył jeden z najważniejszych momentów w swoim życiu. Pierwszy raz odkąd się ponownie pojawiła mógł skupić się na wykładach,chociaż i wtedy prześladowały go wspomnienia ze wspólnie spędzonej nocy,a właściwie poranka.
Coś za coś.
Spotykali się tak niemal codziennie przez kilka miesięcy aż w końcu Mara nie wytrzymała.
-Jerome?-zagaiła unosząc głowę znad jego torsu.
-Hmm?-mruknął lekko otwierając powieki.
Przełknęła ślinę.
-Jak...jak długo zamierzasz oszukiwać Joy?Wiesz przecież,że taki układ się nie sprawdza.
Tyle,że w tym układzie ona wiedziała o tej drugiej.
Jerome otworzył oczy na całą szerokość i wbił spojrzenie w czubek jej ciemnej głowy. Dlaczego musiała mu przypominać jak bardzo jest nieosiągalna?
-Powiem jej.
-Kiedy?-Mara wbiła w niego spojrzenie swych niemal czarnych oczu.-Nie mogę tak żyć.
Przycisnęła prześcieradło do piersi,a potem podniosła się.
-Maro...-Jerome wstał za nią-Kocham cię. Nigdy nie przestałem. Chcę być z tobą,ale nie chcę zranić Joy.
Parsknęła.
-Ale jak kręciłeś ze mną i Willow to ci to nie przeszkadzało co?
Westchnął.
-Tym razem to co innego. Wiesz,że to poważny związek.
-I dlatego chcę żebyś podjął poważną decyzję. Ona albo ja.
I zrobiła to czego tak bardzo się bał-kazała mu wybierać. Tym razem wybór był oczywisty. Czekał tylko na odpowiedni moment,żeby zerwać z Joy. A gdy tylko to zrobił,doszedł do wniosku,że nigdy nie był z nią tak szczęśliwy jak z Marą. Mimo to wciąż pamiętał grymas na jej twarzy,kiedy powiedział,że z nią zrywa i już samo to dało mu do zrozumienia,że Mercer tak szybko mu nie wybaczy.
Na schodach rozległ się stukot obcasów i po chwili do salonu wkroczyły Amber i Ashley.
-Hej wszystkim!-pomachała radośnie Amber-Jak tam nastroje?Moja Ashley zaprezentuje nam dziś swoje projekty.
Dziewczyna uśmiechnęła się sztucznie. Następne w salonie były bliźniaczki. Przywitały się z rodzicami i usiadły na kanapie obok matki śmiejąc się.
Gdzie są Megan i Jason?-zastanawiał się Clarke.
Odpowiedź nadeszła w postaci jego córki wchodzącej do salonu z założonymi rękoma. Miała na sobie koszulę w czarno-czerwoną kratę,krótkie szorty moro i ciężkie buty,a czarne włosy opadały swobodnie na ramiona. Skrzyżowała ręce na piersi i omiotła pokój spojrzeniem swoich niebieskich oczu.
-Cześć mamo,cześć tato-przywitała się ściskając ich.
Jerome pokręcił głową. Ani trochę się nie zmieniła. A myślał,że pobyt w Anubisie nauczy ją,że nie warto ciągle udawać. Miał nadzieję,że podobnie jak w nim ktoś odkryje piękne wnętrze kryjące się pod warstwą cynizmu i złośliwości. Cóż,może jeszcze nie jest za późno?
-Gdzie twój brat?-spytała Mara marszcząc brwi na widok jej stroju.
Machnęła niedbale ręką w stronę jadalni,z której wyszedł Jason. Chłopak napotkał niespokojne spojrzenie Ashley i zarumienił się nieco. Podszedł i przywitał się z rodzicami.
-Nie mogę się wprost doczekać,żeby zobaczyć twój występ-szepnęła Mara mrugając od syna.
Megan przewróciła oczami.
-Mamo,to będzie żenada. Jego żarciki biją suchary Strasburgera o głowę!
-Na pewno będzie wspaniały-powiedziała Mara ignorując córkę.
Jerome odchrząknął i pociągnął żonę za rękaw cienkiego płaszcza.
-Powiedzmy im teraz-syknął.-Dzieci,możemy zamienić z wami słówko?
-Jasne-odparła zdezorientowana Megan.-Chodźmy do mojego pokoju.
Jerome rozejrzał się po pokoju zajmowanym niegdyś przez Marę. A może to był ten drugi?Tyle razy się zamieniały,że stracił rachubę.
Był urządzony w stylu obu dziewczyn. Zero ozdóbek. Tylko zdjęcia,plakaty i ciuchy walające się po podłodze.
-Przepraszam za bałagan-odparła Megan wrzucając jakieś spodnie do szafy Blair.-Ale Miller zapomniała posprzątać.
-Jasne-mruknął Jason sadowiąc się okrakiem na kręconym fotelu.
-W porządku-skinął głową Jerome.-A teraz usiądź Meggy.
Zmarszczyła brwi słysząc,jak użył określenia z jej dzieciństwa. Zawsze to robił gdy chodziło o ich rodzinę. Dziewczyna spojrzała nieufnie w stronę ojca,ale zajęła miejsce na łóżku Blair.
Mara odetchnęła przykładając dłoń do serca. Jerome ścisnął jej dłoń by dodać otuchy.
-No więc...-zaczął Jerome.
-Jestem w ciąży-dokończyła Mara.

Uhuhu,niech mnie ktoś zgasi bo zrobiło się za gorąco ^^ 
Wielkie sorry za nieobecność i nie pisanie w terminie,ale niedawno wróciłam z kraju,w którym nie słyszeli o żadnych jeroy'ach willome'ach czy mabian'ach i znad morza. Ave Niemcy!
Marusia w ciąży,wiem,myślicie że jestem nienormalna xD
Rozdział dedykowany jest Sapphire,która była spragniona informacji na temat rozpadu jeroy'a na samym początku mojej działalności . W końcu sobie o tym przypomniałam ^^
Następny muszę dopiero napisać,więc musicie troszkę poczekać,ale dacie radę. Postaram się streszczać za kolejne 8 komentarzy Wierzę w Was ludzie!
Wasza nienormalna Beansy Boo :3