czwartek, 26 grudnia 2013

WIEEEEEEELKIE SORRRYYYY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Jak w tytule. Przepraszam Was wszystkich za moją nieusprawiedliwioną nagłą nieobecność. Przyznaję bez bicia,że nie miałam zamiaru tu wracać,ale wczoraj,w Święta zobaczyłam komentarz MClarke "Beansy,gdzie się podziewasz? :c" i zrobiło mi się smutno,czułam się winna,wpadłam w depresję itp itd.
MOJA WINA,MOJA WINA,MOJA BARDZO WIELKA WINA!!
Poza tym:
a)mam teraz pełno nauki=brak czasu.
b)mój stary komputer zakończył żywot ([*]) a wraz z nim opowiadania.
c)pracuję nad czymś innym,o zupełnie innej tematyce,ale jest to dzieło dla wyjątkowej osoby <3
d)znudziło mnie HoA.
e)jestem obecnie uzależniona od The Walking Dead(Daryl I love you! <3)
No. Nie obiecuję,że będę pisać regularnie,ale przynajmniej się postaram. Na razie mogę tylko obiecać,że będę na bieżąco komentować,zwłaszcza opowiadania MClarke i Sapphire. Kocham Was <3

czwartek, 19 września 2013

Part 20

NINA


Kiedy wrócili do domu Anubisa po pokazie talentów,Nina nie kryła zdenerwowania zbliżającą się rozmową z dziećmi. Po tym,co usłyszała od Eddiego nie była w stanie myśleć o niczym innym. Świadomość,że zło naprawdę czyhało w murach szkoły napawała ją grozą.
Trudy jak zwykle wykazała się doskonałym wyczuciem czasu i sytuacji i w salonie czekał na nich talerze pełen ciasteczek oraz dzbanek z ciepłą herbatą.
Przynajmniej dobre rzeczy wciąż pozostają takie same-pomyślała z uśmiechem i sięgnęła po kubek z parującym napojem. Zbierała myśli na rozmowę z dziećmi,ale odrobina przyjemności jej nie zaszkodzi. A przynajmniej tak by było,gdyby do holu nie wpadł nagle rozgorączkowany Dustin. Oddychał ciężko,a na jego twarzy malowało się przerażenie. Z jego gardła wydobył się cichy jęk.
-Dustin wszystko w porządku?-spytał Fabian z niepokojem obserwując syna.
-T-tak tato-wyjąkał i szybko rozejrzał się po pokoju.-Ja tylko...pójdę na chwilę do..pójdę po Lily...
-Lily jest w szkole razem ze wszystkimi-Nina zmarszczyła brwi. Coś musiało się stać.-Przecież wiesz.
Uśmiechnął się nerwowo i zachichotał.
-No tak,jak mógłbym zapomnieć...Pójdę już do siebie...Na razie!
Siedząca obok Niny Amber wzruszyła ramionami.
-Na mój gust on się dziwnie zachowuje-stwierdziła patrząc tęsknie na ciasteczka. Pewnie znowu była na jakiejś diecie i walczyła z pokusą.
-Taak,to dziwne-odezwał się Eddie siedzący na krześle w jadalni.-Myślicie ,że to...
Nina uniosła brwi i pokręciła głową. Osirion rozłożył ręce.
-O co chodzi?-spytała ostro Lewis-Jeżeli chodzi tu o Sibunę...
-Cicho Amber!-syknął Fabian.
-Przecież nikogo tu nie ma-mruknęła przewracając oczami-No,oprócz nas. Ale luz,Fabian. Jeśli chodzi o Sibunę to dotyczy nas wszystkich.
Nina westchnęła i odłożyła kubek z herbatą. Posłała szybkie spojrzenie Eddie'mu,który skinął głową.
-Ja i Eddie sądzimy,że nasza niedawna rozmowa była nie do końca nieuzasadniona.
-Jaśniej proszę-warknęła Amber-Moje szare komórki odwykły od rozwiązywania zagadek.
-Ja i Nina...właściwie to ja miałem wizję-wyrzucił Eddie.
Amber wytrzeszczyła oczy.
-Wow. Tobie do tej pory się to zdarza?
-No właśnie nie. To był pierwszy raz od sprawy z Frobisherem w trzeciej klasie. Sądzimy,że to nie przypadek.
-Czemu od razu nie powiedzieliście?-Amber była coraz bardziej wzburzona.-Detektyw Millington wpadłaby na jakiś trop.
-Chciałaś powiedzieć detektyw Lewis-poprawił ją z uśmiechem Alfie.
-Tak,właśnie to miałam na myśli-mruknęła blondynka oglądając paznokcie.-Co było w tej wizji?
-Zło.-Eddie przełknął ślinę.-Coś...strasznego.
-Jak bardzo strasznego?-Amber przechyliła głowę.
-Było tam...zwierzę-Eddie patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem-Ono...połknęło Joy.
Amber wessała gwałtownie powietrze w płuca i zakryła usta dłonią. Nina przygryzła wargę. Słyszała tę historię,ale za każdym razem gdy Eddie o niej wspominał przechodziły jej po plecach ciarki. Nigdy nie lubiła Joy,ale to był zbyt straszny los nawet jak dla niej.
-Słuchajcie,musimy w końcu uświadomić dzieciom co tak naprawdę się tutaj dzieje-odezwała się milcząca jak dotąd Patricia. Była blada i przestraszona. Nina nigdy wcześniej jej takiej nie widziała. Bardzo się zmieniła przez te kilkanaście lat. Macierzyństwo dobrze się jej przysłużyło.
-Myślałam o tym przed wysłaniem ich do szkoły-westchnęła Nina sięgając za bluzkę i wydobywając Oko Horusa. Wzięła medalion do ręki i otarła palcem czerwony kryształ. Wisior zdawał się postarzeć wraz z nią;na drewnie widoczne były małe rysy,ale klejnot pośrodku wciąż lśnił rubinową czerwienią.-Ale nie sądziłam,że będzie im to potrzebne.
-Nikt z nas nie sądził-dodał Eddie.-Poczekajmy aż zakończy się Dzień Talentów i spotkajmy się z nimi w szkole. Nie ma czasu do stracenia.
Zanim jednak ostatecznie zamknięto uroczystość zapadł wieczór. Mieszkańcy Anubisa ze zdziwieniem przyjęli wiadomość o nadzwyczajnym spotkaniu,ale stawili się wszyscy pięcioro. Nina uśmiechnęła się lekko spoglądając na nich. Nas też było pięcioro...
Siedzieli w sali teatralnej. Właściwie to dzieci siedziały. Dawna Sibuna stanęła wokół Niny i Eddiego z poważnymi minami. Dustin i Lily siedzieli obok siebie z niepewnymi minami,Nick i Blair wyglądali na nieco przestraszonych Eddie zmarszczył brwi. Brakowało jednej osoby.
-Z tego co wiemy,jest was piątka-odezwała się Nina-Gdzie jest Megan?
Trójka spojrzała oskarżycielsko na Dustina. Chłopak spuścił głowę.
-Dustin?-powiedział miękko Fabian-Co się stało?
-Wiemy-wyrzucił z siebie młody Rutter gwałtownie unosząc głowę. Na jego policzkach błyszczały łzy,ledwie widoczne w ciemnej sali.-Wiemy o tym,kim byliście. Gdzie byliście. Ale nie wiemy jednego. Po co?
-Dustin-Nina starała się opanować nerwy-Odpowiedz tacie.
Chłopakowi zadrżały wargi gdy się odezwał.
-Ona...porwano ją.
-Co?!-krzyknęła Patricia.-Jak?!
-Byliśmy na spacerze. Przy stróżówce.-Dustin wyraźnie walczył ze łzami.-Powiedziałem jej...nieważne. A potem ktoś wciągnął ją do środka. I to przeze mnie!
Głos zaczął mu się załamywać i po chwili wybuchnął płaczem. Siedząca obok brata Lily przytuliła go.
Nina usiadła na jednym z foteli. Oddychała niespokojnie starając się ułożyć w głowie fakty. Megan porwana.
O Boże.
-Hej,spokojnie-wtrącił Eddie-Jeśli posłuchacie co chcemy wam powiedzieć być może zrozumiecie dlaczego Megan została porwana.
Opowiedzieli wszystko. Każdy mówił na zmianę. O Kielichu. Frobisherach. O Masce. Ammit i grzesznikach(Lily prawie zemdlała!). A przede wszystkim o Sibunie.
-Sibuna?-powtórzyła Blair niepewnie.
-Anubis wspak-wyjaśniła dumna Amber-Ja to wymyśliłam!Ja sama!
-To prawda-Patricia uśmiechnęła się mimowolnie.
-Więc,uważacie,że Megan została porwana,bo jest jakąś Wybraną?-spytał Nick.
-Nie jakąś-sprostowała Nina-Wybrana ma potężną moc. Ona i jej Osirion mogą używać tego.
Zdjęła z szyi Oko Horusa i bez słowa wręczyła je zdziwionej Lily. Pozostali natychmiast pochylili się nad nim.
-Dlaczego mi go dajesz?Przecież to Megan jest Wybraną a ja...
-Weź go-przerwała stanowczo Nina-Nie mamy pewności czy to akurat Megan. Zaufaj mi skarbie,przy tobie będzie bezpieczny.
Lily niepewnie założyła wisior na szyję. Wpatrywała się we wściekle czerwone oko z ciekawością. Podobnie jak Nina przed laty gdy dostała go od Sary...
-Jest kluczem do wielu przejść i przedmiotów w domu-powiedział Eddie.-Bez niego nie będziecie w stanie sobie poradzić.
-Myślałam,że jedynie Wybrana i Osirion mogą go używać.
-Otóż to. Nick.-Eddie spojrzał na chłopaka.-Jesteś prawdziwym synem swojej matki wiesz?
Chłopak uśmiechnął się niepewnie.
-Victor też mi to powiedział.
Wszyscy zgodnie wybuchnęli śmiechem.
-Victor nie miał na myśli tego co ja. Powiedz mi,byłeś tu pierwszy?
-Nie-Nick pokręcił głową-Pierwszy był Dustin. Ja byłem zaraz po nim.
-Właśnie. A ja gdy tu wszedłem usłyszałem,że tu jesteś.
-Skąd?
-Dom-zaśmiała się Nina-Czasem do nas mówi.
-Jak to:mówi?-Lily zmarszczyła brwi.
-Tak jak ja teraz do ciebie kochanie. Po prostu. Tak jest i już.
-Więc to ja jestem Osirionem?-spytał podejrzliwie Nick.
-Wydaje mi się,że w tych sprawach jestem ekspertem więc tak. Wydaje mi się,że tak.
Nick pokiwał wolno głową. Widocznie musiał się nad tym trochę zastanowić.
-No,to skoro ustaliliśmy wszystkie nudne detale-odezwała się Amber stając przed szereg.-To ja,założycielka pierwszej Sibuny mianuję was...Sibuną.
Przyłożyła dłoń do oka w geście Sibuny. Nina i jej przyjaciele zrobili to samo.
-No,powtórzcie-zachęciła Amber.
-Sib...
-Albo nie,stop!-przerwała nagle-Ten znak obejmują prawa autorskie,więc wy będziecie to robić lewą ręką. No. A więc...
-Sibuna!-wykrzyknęli zgodnie i pierwszy raz tego wieczora zaśmiali się z prawdziwą radością.

Tak,wiem,że krótki,ale kompletnie nie mam weny ostatnio :/
No i ta szkoła. Nie daje o sobie zapomnieć. Bardzo przepraszam,ale teraz tak po prostu będzie,ale postaram się dodawać rozdział raz na tydzień lub dwa. Zależy od wolnego czasu.
Return of Sibuna!Mam nadzieję,że udany,mam już pomysły na dalszą część,tyle że czasu wiecznie brak...
Ostatnio zauważyłam w swoim gronie istne wcielenie Jary^^ Fak ju dżeroju przebrzydły,to Jara świeci przykładem!
No.
Do zobaczenia <3

niedziela, 1 września 2013

Part 19

MEGAN


Megan Clarke zdusiła w sobie ochotę by zwymiotować,gdy usłyszała nowinę jaką mieli do przekazania rodzice. Zamiast tego wpatrywała się w nich z niedowierzaniem dostrzegalnym w szeroko otwartych niebieskich oczach. Nie wiedzieć czemu miała wrażenie,że dostała solidnego kopa w żołądek. Jej rodzice wciąż...grr,to zbyt obrzydliwe i szokujące by o tym myśleć.
-Słucham?-wydusiła z siebie wreszcie
-Wiem,że to dla was szok,ale...-zaczęła Mara.
-Szok?-parsknęła Megan przerywając jej-Czy wyście upadli na głowę?
-Megan Hershey Clarke masz w tej chwili przestać mówić tak o swojej matce!-warknął Jerome taktownie nie wspominając,że i jego to uraziło.
Megan przewróciła oczami słysząc swoje znienawidzone drugie imię. Nikt poza jej rodziną i instytucjami publicznymi,do których należała go nie znał i chciała żeby tak zostało. A ojciec musiał się naprawdę bardzo wkurzyć,jeśli je wymienił. Nie dała się zastraszyć.
-Ale czy to rozsądne z waszej strony?-spytała łagodniejszym tonem.
-Cóż,stało się-stwierdziła Mara dotykając płaskiego brzucha-Nie planowaliśmy tego,ale się cieszymy.
-W zasadzie dlaczego nie?-dodał wesoło Jerome.
Jason milczał i Megan nie była pewna,czy ten jeden jedyny raz będzie jej sojusznikiem,czy też będzie jak zwykle.
-A chociażby dlatego,że to szesnaście lat różnicy?-podsunęła starsza z rodzeństwa rzucając bratu rozpaczliwe spojrzenie. Jason ocknął się z szoku i zamrugał długimi jasnymi rzęsami skrywającymi orzechowe oczy.
-Megan przestań być sceptyczna-westchnęła Mara-Musisz się z tym pogodzić.
-Wyluzuj siostrzyczko-uśmiechnął się nagle Jason.-Będzie niezła zabawa.
Miała ochotę zacisnąć czarne paznokcie na szyi brata. Jak zwykle musiał się dobrze bawić jej kosztem.
Jerome uśmiechnął się swoim słynnym uśmiechem intryganta.
-Tak Meggy-przytaknął-To będzie zabawne.
Mara szturchnęła go lekko w żebra,ale uśmiechnęła się. Rodzice wyglądali na takich szczęśliwych. Nie mogła tego znieść.
Poderwała się z łóżka Blair.
-Skoro tak dobrze się bawicie...
Powiedziała i wyszła trzaskając drzwiami.
Czasem miała wrażenie,że dorośli są kompletnie nieodpowiedzialni i teraz miała tego doskonały przykład. Jak oni wyobrażali sobie przyszłość?Przecież nie są już najmłodsi. A ona i Jason wkrótce opuszczą dom na stałe....
Ale przynajmniej wtedy ucieknie od problemu.
Nie mogła uciec natomiast przed Dustinem,który stał w holu i wysłuchiwał z uwagą ojca,który z ożywieniem mówił coś o sarkofagu stojącym w holu.
Na jego widok serce jej się ścisnęło. Wyglądał cudownie w brązowym T-shircie z guzikami i ciemnych dżinsach. Jego oczy promieniały,gdy śmiał się ze słów Fabiana. Zawsze gdy miała doła potrafił ją rozbawić do łez,a ona z zachwytem wpatrywała się w jego oczy,które przybierały barwę bursztynu ilekroć się śmiał. Westchnęła tęsknie i ruszyła po schodach mając nadzieję,że przejdzie niezauważona.
Marne szanse. Gdy tylko postawiła pierwszy krok,schody zaskrzypiały i Rutter'owie zwrócili się w jej kierunku. Skrzywiła się przeklinając w duchu wiek Anubisa.
Dustin nagle spoważniał i odchrząknął na jej widok,a jego piękne oczy zastygły w bezruchu.
Przestań!-chciała krzyknąć Megan stawiając kroki w dół. Poczuła że pęknie jej serce,jeśli jeszcze raz ujrzy na jego twarzy tak doskonale maskowany smutek-Nie patrz tak na mnie,chcę żebyś znów się śmiał.
I żeby było tak jak kiedyś...
Postawiwszy ostatni krok na dole zastygła w bezruchu sparaliżowana nagłą myślą. Czy rzeczywiście mogłaby znieść wszystko łagodniej,gdyby Dustin był przy niej?
-Panie Rutter-skinęła głową Fabianowi i spojrzała na Dustina,po czym minęła ich i ruszyła do salonu. Dustin mruknął coś do ojca i po chwili poczuła jak jego ręka ściska jej ramię. Nie musiała patrzeć by wiedzieć,że to on. Zawsze miał ciepłe dłonie.
-Megan.
Odwróciła się. Jego głos był łagodny i miękki. Przełknęła ślinę starając się spojrzeć mu w oczy i równocześnie wyglądać na dumną i pewną siebie.
-Czy coś się stało?
Pokręciła głową zafascynowana brzmieniem jego głosu. Z rozkoszą wpuszczała go w uszy,sprawiając,że mózg wariował z tęsknoty a ona sama traciła głos. Mimo suchości w gardle wykrztusiła:
-Nie.
Przechylił głowę spoglądając w jej jasne oczy. Megan miała czasem wrażenie,że potrafią odbić wnętrze jej duszy. Tak bardzo niebieskie i przezroczyste były. Tym razem była pewna,że ją zdradzą.
-Przecież widzę-odparł z rozbawieniem.
Zmarszczyła gniewnie brwi. I on postanowił zabawić się jej kosztem?
Strząsnęła jego rękę.
-Zostaw mnie. Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. Muszę być sama.
-Nie-zaprotestował pewnie-Potrzebujesz się wygadać. Przejdźmy się.
-Kto ci powiedział,że akurat tobie?-odparła obnażając słabość prawdziwego charakteru.
Dustin wzruszył ramionami.
-To nieważne komu. Ważne,żeby się wygadać.
-Powiedział szesnastoletni psycholog-zadrwiła.
Puścił jej słowa mimo uszu. Megan wiedziała,że jej sarkazm nie robił na nim najmniejszego wrażenia,ale stanowił jej jedyną obronę. Jak miecz bez rękojeści.
Wyszli z Anubisa i skierowali się w dół,w kierunku stróżówki. Megan nie miała najmniejszej ochoty się odzywać,ale Dustin zmusił ją.
-No więc będziemy tak szli w milczeniu czy powiesz mi co cię trapi?
Uparcie zacisnęła usta,a Dustin westchnął.
-Meg,daj spokój. Będzie ci lepiej.
-Moja matka jest w ciąży-wymamrotała.
Uniósł brwi ze zdziwienia.
-Naprawdę?To wspaniale!
Parsknęła z pogardą.
-Kolejny cholerny optymista,który ma w dupie konsekwencje.
-Powinnaś czasami przestać być taką pesymistką-powiedział jakby urażony. On sam był realistą,ale jej słowa nieco go ubodły.-Dlaczego się nie cieszysz?
-Po co im trzecie dziecko?Przecież mają nas.
Dustin uśmiechnął się porozumiewawczo.
-Mam ci wytłumaczyć jak do tego dochodzi?Nie zawsze dzieje się to zgodnie z planem,wiesz?
-Wiem!-kopnęła ze złością kamień. Za kogo on się uważał?
-Ale czemu nikt nie pomyśli o konsekwencjach?
-Co masz na myśli?-Dustin zmarszczył brwi i przystanął na chwilę.
-Moja mama nie jest już najmłodsza...ciąża może źle wpłynąć na jej zdrowie. Nie chcę żeby coś jej się stało. Jest potrzebna,mnie tacie i Dustinowi.
Była zaskoczona otwartością z jaką się do niego odniosła. Ale tak właśnie działał na nią Dustin. Potrafił sięgnąć do jej wnętrza i czerpać z niego garściami.
-Nie przesadzaj-mruknął-Nie jest przecież znowu taka stara.
-Ale i tak się o nią boję-skwitowała i skrzyżowała ramiona na piersi-Czy teraz jak odbyłam tę spowiedź możemy wrócić?
-Nie.-pokręcił przecząco głową-Wcale nie jest ci lepiej. Coś jeszcze cię męczy.
-Nic mnie nie...-zaprotestowała gwałtownie i urwała z przerażeniem odkrywając,że mógł ją przejrzeć. Zawsze była mistrzynią w ukrywaniu emocji.
-Nie co?-uniósł brew.
-To nie twoja sprawa!-warknęła rozwścieczona.-I tak zmusiłeś mnie żebym powiedziała ci wystarczająco dużo.
-Ja cię zmusiłem?-prychnął-Torturowałem cię,albo groziłem?Sama mi powiedziałaś.
Zmusiłeś mnie całym sobą-pomyślała Megan-Wystarczy,że na mnie spojrzałeś...
-Nieważne-mruknęła-Wracajmy.
Znajdowali się kilka kroków od stróżówki,a dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty się do niej zbliżać. Zalała ją fala strachu i niepewności.
-Jeszcze nie-Dustin był dzisiaj wyjątkowo uparty.
Megan odważyła się podnieść wzrok z ciężkich butów i spojrzeć w jego łagodne oczy. Dostrzegła w nich niepokój.
-Skoro ty powiedziałaś mi co cię męczy...to może ja powinienem się zrewanżować?
Serce jej drgnęło,ale zdobyła się tylko na wzruszenie ramionami.
-Jak chcesz.
Dustin ruszył w kierunku stróżówki i oparł się o ceglaną ścianę. Megan spojrzała na niego pytająco i podeszła do niego.
-Chodzi o to...ta cała tajemnica-wskazał ręką na budynek-Uświadomiła mi...nie bardzo wiem jak to powiedzieć...
Czarnowłosa przechyliła głowę i w napięciu oczekiwała na ciąg dalszy usiłując wyłowić jego słowa spośród bicia serca,którego łomot wypełniał jej uszy.
-Megan-westchnął-Znamy się tak długo. Przez to całe zamieszanie stajemy się dla siebie obcy zamiast dalej się przyjaźnić. Nie chcę żeby tak było dalej,rozumiesz?
Panna Clarke odsunęła się od chłopaka na kilka centymetrów.
-Chcesz powiedzieć,że...-przełknęła z trudem ślinę-Chcesz,żeby było jak dawniej?
-Tak.-skinął powoli głową-Chcę byśmy znowu się przyjaźnili.
Megan poczuła jakby ktoś zgasił w niej ogień. Dostała solidny kubeł zimnej wody,który skutecznie ugasił pożar tęsknoty stopniowo wypalający jej ciało. On tego nie czuł.
-Myślałam...-wykrztusiła-Że ty też...aaa!
Dustin wytrzeszczył oczy i zanim zdążył się zorientować,szczupła kobieca dłoń zacisnęła się wokół ust Megan wciągając ją do środka budynku.

Hershey użyto za zgodą :D
Dobra,wiem,że za późno dodałam informację o 8 komentarzach,ale to nie zmienia faktu,że miało tyle być...
Coś dla fanów Mustin'a(ma się ten dar do wymyślania nazw xD). W sumie to lubię tę parę,ale nie mam pojęcia jak się potoczą ich dalsze losy ^^
Jutro szkoła -,-. Dołuje mnie to...
Następny tradycyjnie za 8 komentarzy :3
Do napisania ;)

czwartek, 22 sierpnia 2013

Part 18

JEROME


-Nareszcie-westchnęła Mara Clarke gdy tylko ich elegancki sportowy samochód wjechał na podjazd na terenie szkoły.-Myślałam,że ta jazda nigdy się nie skończy.
-Źle się czujesz?-spytał z troską Jerome jednym ruchem gasząc silnik.-Zbladłaś.
-Nic mi nie jest-uśmiechnęła się lekko i ścisnęła jego dłoń-Nie przejmuj się.
-Jak mam się nie przejmować kiedy...
-Cii-położyła mu palec na ustach-Nie wypowiadaj tego głośno. Ktoś może usłyszeć,a nie chcę żeby dzieci dowiedziały się od kogoś innego niż od nas.
-Dobrze-odetchnął rozglądając się dookoła.-Fajnie jest wrócić,co?
-Pewnie-skinęła głową i złapała męża pod ramię-Idziemy?
Clarke'owie zeszli z podjazdu i ruszyli wybrukowaną ścieżką prosto do domu Anubisa,w którym przeżyli tyle cudownych chwil. Gdyby nie Anubis,zapewne nigdy nie poznałby Mary.
I Willow.
I Joy.
Skrzywił się lekko na wspomnienie tej ostatniej. O ile Willow była zwykłym „wypadkiem przy pracy”,desperackim pragnieniem znalezienia bratniej duszy i kogoś,z kim mógłby spędzać czas,podczas gdy każdą wolną chwilę spędzał z Amber,o tyle Joy była znacznie poważniejszym problemem.
Drugi raz w ciągu roku przekroczyli próg architektonicznego dzieła Frobisherów. Jerome pamiętał jak dziś widok tego samego holu wypełnionego nastolatkami-ach nie,byli już dorośli-wyjeżdżającymi z tego magicznego miejsca zdawałoby się,że na zawsze. Pamiętał uściski,cierpkie uśmiechy,ukradkiem lejące się łzy i gorzki smak słów wypowiadanych na pożegnanie ze świadomością,że to naprawdę już koniec. Tego dnia wyjeżdżali na uczelnię razem z Joy. Zamierzali studiować na tej samej i zamieszkać razem. Dla Jerome'a Clarke'a drzwi do tajemnic życia dopiero się otwierały.
Pamiętał jednak swoje pożegnanie z Jaffray. Uśmiechnęła się wtedy ciepło i poprosiła,żeby nigdy o niej nie zapomniał. Obiecał jej to z ręką na sercu,a w kącikach jego oczu zebrały się łzy,które otarł ze złością. Nikt nie mógł zobaczyć,że Jerome Clarke,ten egoista bez serca,płakał.
I dotrzymał słowa danego Marze
W salonie siedziała jak zwykle znudzona i naburmuszona Patricia,obok niej stał zamyślony Eddie,a w kuchni z ciepłym uśmiechem na ustach kręciła się Nina pomagając Trudy przy cieście.
Zupełnie jak przed kilku laty-odkrył ze zdumieniem Jerome-Brakuje jeszcze Amber wygłaszającej monolog na temat szkodliwości zmywania naczyń na paznokcie i Alfie'go zajadającego się kilkucentymetrową kanapką.
W domu Anubisa czas się zatrzymywał,ale to co działo się za jego murami nabierało zawrotnego tempa.
Mieszkanie,które wynajął z Joy mieściło się na osiedlu kilka minut drogi spacerem od uczelni. Żyli skromnie,uczyli się,śmiali,spędzali czas na mieście albo w domu na oglądaniu komedii romantycznych,na których Jerome zawsze zasypiał,a które tak uwielbiała Joy. Do czasu...
Pewnego ranka siedział w domu sam;Joy miała wykłady rano,zaś on dopiero późnym popołudniem. Próbował się uczyć,gdy nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Otworzył je i oniemiał. W progu,w ciemnych szortach odsłaniających zgrabne,opalone nogi i jasnym topie prezentującym ładny rowek między piersiami stała ona. Mara Jaffray po trzech latach od skończenia liceum zapukała ponownie do jego życia uruchamiając lawinę kamieni,które spadły z serca Jerome'a z chwilą,gdy ją zobaczył. Ulżyło mu,bo był ciekaw co się z nią dzieje,ale gdy upuściła karton i schyliła się,żeby go podnieść odgarniając za ucho kosmyk gęstych,czarnych włosów,serce zabiło mu szybciej i zdal sobie sprawę,jak bardzo za nią tęsknił. A gdy uśmiechnęła się niewinnie i powiedziała „Cześć Jerome. Miło cię widzieć” popatrzył na nią ze zdziwieniem. Najwyraźniej ona też nie miała pojęcia,że go spotka,ale nie dała tego po sobie w żaden sposób poznać.
-Co tu robisz?-spytał uspokajając się
Mara zmarszczyła brwi.
-Och,przeprowadziłam się wczoraj i potrzebuję drobnej pomocy. Starsza pani z pierwszego piętra powiedziała,że cię tu znajdę.
Pytała...o mnie?Czy to możliwe,żeby wiedziała,że mieszkam właśnie tu?
Odchrząknął.
-Co to za problem?
-Nie mam wody w kuchni. Zatkany zawór albo coś. Nie znam się na tym. Pomożesz mi?
-Hmm,jasne.
Od tej pory życie Jerome'a Clarke'a stanęło na głowie. Nagłe pojawienie się Mary sprawiło,że nie był w stanie skupić się na nauce. Spotykali się rano na kawie w jej albo jego mieszkaniu i rozmawiali. Dowiedział się,że sprowadziła się tutaj,bo w wieżowcu,w którym wcześniej mieszkała trafiła na uciążliwych sąsiadów. Były to luźne pogawędki z plecami Joy. Wprawdzie wiedziała,że Mara mieszka piętro niżej,ale nie robiła z tego powodu problemów. Jaby nie wyczuwała w niej żadnego zagrożenia. A Jerome nie dawał jej powodów. Dopóki któregoś dnia Jaffray nie zaczęła.
-Jerome,pamiętasz gdy byliśmy razem?
-Tak-skinął ostrożnie głową dyskretnie wciągając powietrze.
Uśmiechnęła się do niego sprawiając wrażenie zawstydzonej. Wstała z krzesła i usiadła na małej wysepce kuchennej ściskając w dłoniach kubek z kawą.
-Wybacz. Nie powinnam chyba o tym mówić.
-Dlaczego?Porozmawiajmy...
-Pokręciła głową.
-Nie. Zebrało mi się na wspomnienia,to wszystko.
-No to powspominajmy-nie ustępował Jerome. Podnosząc się poczuł lekkie kłucie w sercu. Wiedział,że zbliża się do granicy,ale był za daleko by się cofnąć.
Udała,że go nie słyszy.
-Jak ci się układa z Joy?
-Całkiem dobrze. A ty?Masz kogoś?
-Nie.
Pokiwał głową. A więc jest wolna. Gdyby tylko on...
-Tęsknię-wypaliła niespodziewanie. Jerome stłumił narastającą ekscytację
-Słucham?
-Za nami. Za tym co się stało zanim...
Nie mógł się dłużej powstrzymywać. Gdyby tego nie zrobił,pragnienie rozsadziłoby go od środka. Bez zastanowienia pocałował ją. Jej zapach,niezwykła orzeźwiająca mieszanka owoców i piżma uderzył go w nozdrza. Miał ochotę krzyczeć,gdy z chęcią odwzajemniła pocałunek. Chciał to zrobić od kiedy tylko pojawiła się w drzwiach jego mieszkania. Już wtedy uświadomił sobie,że nigdy nie przestał jej kochać.
Jego usta łączyły się z ustami mary coraz mocniej,kiedy nagle poczuł niespodziewane ciepło na brzuchu. Syknął i odsunął się na widok brązowej plamy po kawie na koszulce. Mara odetchnęła.
-Przepraszam-wymamrotała.
-Nie szkodzi.-odparł i zdjął koszulkę przez głowę,po czym ponownie zatopił się w jej cudownie słodkich ustach.
Obudził się trzy godziny później w jej łóżku z błogim uśmiechem na ustach. Całowanie i dotykanie Joy w niczym nie dorównywało pocałunkom Mary i pieszczeniu jej gorącej skóry. Mercer mogła być jego pierwszą kobietą,ale to z Jaffray przeżył jeden z najważniejszych momentów w swoim życiu. Pierwszy raz odkąd się ponownie pojawiła mógł skupić się na wykładach,chociaż i wtedy prześladowały go wspomnienia ze wspólnie spędzonej nocy,a właściwie poranka.
Coś za coś.
Spotykali się tak niemal codziennie przez kilka miesięcy aż w końcu Mara nie wytrzymała.
-Jerome?-zagaiła unosząc głowę znad jego torsu.
-Hmm?-mruknął lekko otwierając powieki.
Przełknęła ślinę.
-Jak...jak długo zamierzasz oszukiwać Joy?Wiesz przecież,że taki układ się nie sprawdza.
Tyle,że w tym układzie ona wiedziała o tej drugiej.
Jerome otworzył oczy na całą szerokość i wbił spojrzenie w czubek jej ciemnej głowy. Dlaczego musiała mu przypominać jak bardzo jest nieosiągalna?
-Powiem jej.
-Kiedy?-Mara wbiła w niego spojrzenie swych niemal czarnych oczu.-Nie mogę tak żyć.
Przycisnęła prześcieradło do piersi,a potem podniosła się.
-Maro...-Jerome wstał za nią-Kocham cię. Nigdy nie przestałem. Chcę być z tobą,ale nie chcę zranić Joy.
Parsknęła.
-Ale jak kręciłeś ze mną i Willow to ci to nie przeszkadzało co?
Westchnął.
-Tym razem to co innego. Wiesz,że to poważny związek.
-I dlatego chcę żebyś podjął poważną decyzję. Ona albo ja.
I zrobiła to czego tak bardzo się bał-kazała mu wybierać. Tym razem wybór był oczywisty. Czekał tylko na odpowiedni moment,żeby zerwać z Joy. A gdy tylko to zrobił,doszedł do wniosku,że nigdy nie był z nią tak szczęśliwy jak z Marą. Mimo to wciąż pamiętał grymas na jej twarzy,kiedy powiedział,że z nią zrywa i już samo to dało mu do zrozumienia,że Mercer tak szybko mu nie wybaczy.
Na schodach rozległ się stukot obcasów i po chwili do salonu wkroczyły Amber i Ashley.
-Hej wszystkim!-pomachała radośnie Amber-Jak tam nastroje?Moja Ashley zaprezentuje nam dziś swoje projekty.
Dziewczyna uśmiechnęła się sztucznie. Następne w salonie były bliźniaczki. Przywitały się z rodzicami i usiadły na kanapie obok matki śmiejąc się.
Gdzie są Megan i Jason?-zastanawiał się Clarke.
Odpowiedź nadeszła w postaci jego córki wchodzącej do salonu z założonymi rękoma. Miała na sobie koszulę w czarno-czerwoną kratę,krótkie szorty moro i ciężkie buty,a czarne włosy opadały swobodnie na ramiona. Skrzyżowała ręce na piersi i omiotła pokój spojrzeniem swoich niebieskich oczu.
-Cześć mamo,cześć tato-przywitała się ściskając ich.
Jerome pokręcił głową. Ani trochę się nie zmieniła. A myślał,że pobyt w Anubisie nauczy ją,że nie warto ciągle udawać. Miał nadzieję,że podobnie jak w nim ktoś odkryje piękne wnętrze kryjące się pod warstwą cynizmu i złośliwości. Cóż,może jeszcze nie jest za późno?
-Gdzie twój brat?-spytała Mara marszcząc brwi na widok jej stroju.
Machnęła niedbale ręką w stronę jadalni,z której wyszedł Jason. Chłopak napotkał niespokojne spojrzenie Ashley i zarumienił się nieco. Podszedł i przywitał się z rodzicami.
-Nie mogę się wprost doczekać,żeby zobaczyć twój występ-szepnęła Mara mrugając od syna.
Megan przewróciła oczami.
-Mamo,to będzie żenada. Jego żarciki biją suchary Strasburgera o głowę!
-Na pewno będzie wspaniały-powiedziała Mara ignorując córkę.
Jerome odchrząknął i pociągnął żonę za rękaw cienkiego płaszcza.
-Powiedzmy im teraz-syknął.-Dzieci,możemy zamienić z wami słówko?
-Jasne-odparła zdezorientowana Megan.-Chodźmy do mojego pokoju.
Jerome rozejrzał się po pokoju zajmowanym niegdyś przez Marę. A może to był ten drugi?Tyle razy się zamieniały,że stracił rachubę.
Był urządzony w stylu obu dziewczyn. Zero ozdóbek. Tylko zdjęcia,plakaty i ciuchy walające się po podłodze.
-Przepraszam za bałagan-odparła Megan wrzucając jakieś spodnie do szafy Blair.-Ale Miller zapomniała posprzątać.
-Jasne-mruknął Jason sadowiąc się okrakiem na kręconym fotelu.
-W porządku-skinął głową Jerome.-A teraz usiądź Meggy.
Zmarszczyła brwi słysząc,jak użył określenia z jej dzieciństwa. Zawsze to robił gdy chodziło o ich rodzinę. Dziewczyna spojrzała nieufnie w stronę ojca,ale zajęła miejsce na łóżku Blair.
Mara odetchnęła przykładając dłoń do serca. Jerome ścisnął jej dłoń by dodać otuchy.
-No więc...-zaczął Jerome.
-Jestem w ciąży-dokończyła Mara.

Uhuhu,niech mnie ktoś zgasi bo zrobiło się za gorąco ^^ 
Wielkie sorry za nieobecność i nie pisanie w terminie,ale niedawno wróciłam z kraju,w którym nie słyszeli o żadnych jeroy'ach willome'ach czy mabian'ach i znad morza. Ave Niemcy!
Marusia w ciąży,wiem,myślicie że jestem nienormalna xD
Rozdział dedykowany jest Sapphire,która była spragniona informacji na temat rozpadu jeroy'a na samym początku mojej działalności . W końcu sobie o tym przypomniałam ^^
Następny muszę dopiero napisać,więc musicie troszkę poczekać,ale dacie radę. Postaram się streszczać za kolejne 8 komentarzy Wierzę w Was ludzie!
Wasza nienormalna Beansy Boo :3

środa, 31 lipca 2013

Part 17

EDDIE


Osirionie...osirionie...
Eddie Miller otworzył zaspane oczy na dźwięk ochrypłego szeptu wydobywającego się z głębi jego podświadomości. Zamrugał kilka razy i zorientował się,że nie znajduje się w swojej własnej sypialni. Pomieszczenie było niskie i puste,a w powietrzu unosiła się ciężka mgła. Mężczyzna od razu zorientował się,że ma wizję. Zdziwiło go to nieco,bo ostatnią miał kilkanaście lat temu. Najwyraźniej jednak Osirion wewnątrz niego obudził się z dniem,w którym usłyszał głos w Domu Anubisa przy odwożeniu dzieci i nie zamierzał tak łatwo znów zasypiać.
Ostrożnie podniósł się z łóżka i ruszył do drzwi. Jego bose stopy wydawały głuche odgłosy,gdy stąpał po zakurzonej podłodze. Wyjrzał za róg. Pusto. Wyszedł na wąski korytarz i rozejrzał się. Na pokrytych postrzępioną tapetą ścianach wisiały dwa zakurzone portrety,a w samym korytarzu znajdowały się jeszcze dwie pary drzwi. Zmarszczył brwi próbując przywołać w pamięci właściwe wspomnienie.
Osirionie...
Tym razem głos dobiegał zza drzwi wyjściowych. Bez wahania przekręcił gałkę i wszedł do ogromnego pokoju z organami.
Tak. Wiedział już gdzie był.
Było ciemno;pośrodku został ustawiony krąg ze świec,a w nim stał mężczyzna.
Victor!-sapnął Eddie w duchu-Co on robi?
Obok niego w kręgu stała kobieta,a także dwie zakapturzone postacie.
Złote płaszcze-zauważył-Z pewnością Tajne Stowarzyszenie.
Ktoś,kto widziałby taką scenę pierwszy raz w życiu z pewnością zwróciłby uwagę zgromadzonych osób żądając wyjaśnień. Ale nie Eddie,który widział podobne sceny kilkanaście razy. Z doświadczenia wiedział,że lepiej wtedy milczeć i przyglądać się,bo każdy szczegół może być na wagę złota. Lub nawet życia...
Podszedł bliżej. Jego kroki rozeszły się echem,ale zdaje się,że nikt tego nie usłyszał. Dla pewności skrył się w cieniu pod filarem.
Wszystko potem wydarzyło się w błyskawicznym tempie. Błysnął nóż,kobieta krzyknęła. Buchnęła para ze świecy. Victor coś zawołał;głos zdawał się dobiegać z daleka i Eddie nie usłyszał go wyraźnie. Ale za to ryk,który wydobył się z gardła cieniowej bestii-owszem.
Cień przypominał wilka.
Większy niż wilk. To wilkor.-pomyślał przyglądając się scenie z zapartym tchem.
Nie miał czasu się zastanawiać nad tym,co to było,bo owo „coś” weszło w ciało kobiety,która krzyknęła przeraźliwie i upadła na podłogę. Gdy powstała wymamrotała kilka słów i odwróciła się w jego stronę.
Eddie zdusił krzyk. Joy!
W jej oczach płonął ogień. To było coś więcej niż błyszczące na czerwono oczy grzeszników Ammit. Zdawało mu się,że go widzi. Zrobiła krok w jego stronę,przewracając zgasłą świecę,ale oto cień wymknął się z jej ciała . Jęknęła przeciągle i odwróciła się do niego.
-Wielki Secie,Panie Ciemności i Chaosu,jestem na twoje usługi. Przysięgam sprowadzić Ci Boską Trójkę,albo złożę Ci w ofierze mojego syna byś mógł wstąpić w jego ciało i stąpać na Ziemi po kres jego dni.
Zwierzę wydało z siebie syk i okrążyło Joy po czym...ją połknęło.
-Nie!-krzyknął wyciągając rękę. Z jakiegoś powodu nie mógł się ruszyć. Poczuł,że coś ściska go za ramię.
-Myślałeś,że to już koniec?-Frobisher-Smythe wysyczał mu prosto do ucha. Towarzyszyła mu silna woń rozkładającego się ciała. -Niespodzianka!
I wtedy wszystko ponownie ogarnęła mgła...
Obudził się łapiąc łapczywie oddech. Nie-pomyślał-To się nie mogło zdarzyć.
Zza zasłoniętych okien przebijały się pierwsze promienie porannego słońca. Jak długo śnił?W filmach zawsze,gdy ludzie się budzą po koszmarze jest noc.
Spojrzał na śpiącą obok niego Patricię. Na jej usianej drobnymi zmarszczkami twarzy malował się delikatny,ledwie zauważalny w półmroku uśmiech.
Przynajmniej ona spała dziś dobrze-pomyślał gorzko.
Poczuł,że gardło ma suche jakby połknął szklankę piasku. Delikatnie,żeby nie obudzić żony wysunął się z łóżka i zamknął po cicho drzwi od sypialni.
W drodze do kuchni przejrzał się w lustrze. Wyglądał okropnie;jego twarz był zmęczona,miał wory pod oczami i potargane włosy. Właśnie,włosy. Ostatnio zauważył,że zaczęły się przerzedzać. Chyba po jego pierwszego sięgnęła niewidzialna ręka starości. Kiedy ostatnio widział Jerome'a,jego włosy były bujne jak zawsze,Fabiana nieco przyblakły,ale wciąż były tak samo ułożone,a Alfie...no cóż.
Postawił na stole szklankę i z cichym szumem wlał do niej wody. Wypił ją łapczywie za jednym razem,a potem następną. Och tak. Teraz lepiej.
Eddie oblizał wilgotne wargi i wytężył umysł. Co to właściwe było?Sen czy wizja?Jedno łączyło się z drugim,każde było zbyt dziwne jak na rzeczywistość,chociaż...Anubis nigdy nie był zwyczajnym miejscem.
Czy to możliwe,że Frobisher miał rację?Że to nie był koniec?Że to co zobaczył rzeczywiście miało miejsce?
I Joy...Eddie nigdy zbytnio za nią nie przepadał,zwłaszcza po tym,jak odbiła Marze Jerome'a. Lubił Marę i wiedział,że w głębi duszy bolało ją to,że popchnęła swojego ukochanego w ramiona innej dziewczyny. Jerome ją skrzywdził,to prawda. Ale za to właśnie go kochała. Za to,że nigdy nie robił niczego właściwie,chociaż intencje miał szczere.
Ale...czy zasługiwała na połknięcie przez jakiegoś szakala?
Ziewnął przeciągle i spojrzał na kalendarz. O cholera. To dzisiaj. Dzisiaj były w szkole Dni Otwarte i wybierał się na nie razem z Patricią. A ściślej mówiąc-za niecałe cztery godziny.
Kolejny powód,dla którego miał wizję.
Usiadł na stole i bawił się kciukami.Wiedział,że teraz nie mógłby już zasnąć. Cały czas plątały mu się w głowie interpretacje snu. Nie przekona się,która z nich jest prawdziwa,dopóki nie przekona się,co się dzieje w Anubisie.
-Eddie?-Patricia stanęła w drzwiach kuchni z zaniepokojoną miną-Wszystko dobrze?
Skinął głową. Nic nie było dobrze. Dlaczego przed nią udawał?
-Czemu wstałeś tak wcześnie?Wiesz,że dzisiaj jedziemy do szkoły.
-Nie mogłem spać.-przyznał spuszczając głowę by uniknąć jej oskarżycielskiego wzroku.-Przepraszam.
Zacisnęła mocniej pasek puchowego szlafroka i usiadła naprzeciwko niego.
-Eddie,spójrz na mnie.-zażądała. Uniósł głowę-A teraz powiedz mi prawdę.
Westchnął wpatrując się w jej bladozielone oczy. Zbyt dobrze znała jego i jego zdolności by coś takiego przeszło jej uwadze.
-Miałem wizję.
Otworzyła usta.
-Ostatnią miałeś w trzeciej klasie liceum-wymamrotała zdumiona.
-Wiem.-przesunął ręką po twarzy.-Ale ta była...inna. Nie wiem do końca czy to był sen czy wizja.
-Powiedz co to było...
Gdy wyjaśnił jej wszystko,kobieta pokręciła głową.
-Nie wierzę-oznajmiła-To zbyt mroczne nawet jak na Victora.
-Patricio,czy moje wizje kiedyś kłamały?-spytał-Albo się nie sprawdzały?
-Zawsze się sprawdzały-odparła ponuro-I zawsze pokazywały prawdę.
Skinął głową.
-A więc nie ma podstaw by twierdzić,ze tym razem jest inaczej.
-Ale co z Joy?Jak to coś ją...połknęło?
Wzruszył ramionami.
-Nie wiem. Trzeba to sprawdzić.
Wstał od stołu i spojrzał za okno. Słońce unosiło się nad horyzontem coraz bardziej,zapraszając do tańca wszystkie barwy świata. Było tak prawdziwe i niezaprzeczenie dobre,że aż trudno w to uwierzyć.
Patricia podeszła do niego. W jej oczach barwy trawy dostrzegał błysk zdenerwowania połączony z nutą troski.
-Jak chcesz to zrobić?-spytała-Nie możesz ot tak po prostu iść do Victora i go przesłuchać.
-Nie. Czas powierzyć dzieciom to brzemię. Ja się starzeję.
Uśmiechnęła się blado.
-Dla mnie wciąż jesteś tym irytująco przystojnym Amerykaninem,w którym się zakochałam.
Zachichotał i objął ją. Na jej głowie dostrzegł kilka siwych włosów.
-A ty wciąż jesteś tą natrętną Gadułą,która całowała się ze mną po raz pierwszy.
-I nie ostatni-mruknęła i wpiła się w jego usta. Zaskoczony odwzajemnił pocałunek.
-Eddie...-zaczęła odsuwając usta na milimetr-Myślisz,że sobie poradzą?
-Kto?-zmarszczył brwi.
-Dzieci. Chcesz obarczyć ich odpowiedzialnością za losy świata.
-Mnie nikt nie pytał o zdanie-uśmiechnął się-I dałem radę.
Przygryzła wargę. Widać było,że się wahała.
-A nie myślisz,że to będzie dla nich szok?
-Nie dla wszystkich. Czas powołać nową kadrę Sibuny.
Patricia roześmiała się krótko.
-Zapytaj Amber o prawa autorskie.
-Myślę,że się zgodzi-przytaknął-Muszę porozmawiać z Niną. To w końcu też jej decyzja.
-To decyzja całej Sibuny-sprzeciwiła się-Nie tylko wasza.
-Masz rację-skinął wolno głową.-Trzeba się spotkać dzisiaj.
-Tak-uścisnęła go za rękę-Ale na razie,może zróbmy coś z tak cudownie rozpoczętym porankiem?
Eddie uśmiechnął się i natychmiast zapomniał o nocnych koszmarach.

Tak Eddie. Joy zasługuje na pożarcie przez szakala!
A ja mam plana jak pozbyć się jeroy!
1.  Skontaktuję się z Frey'ami.(wyśle się Corbierre'a,a co!)
2. Oznajmię iż chcemy hajtnąć jeroy'a na zamku(wstrzymać się ze śmiechem aż nie skończę)
3.Hajtniemy ich(wiem,że boli,ale jeszcze troszkę...)
4. Potańcujemy,popijemy itp.
5. Gwóźdź programu:Zrobimy im Krwawe Gody by Benasy Boo!:
a). "Deszcze Castamere" jako wprowadzenie>>>https://www.youtube.com/watch?v=HilAVhm3BqI . Bójta się!
b)Zarżniemy Joy!(Beansy podchodzi,wbija nóż i oznajmia"Z pozdrowieniami od Jara shipper'ów!,)
c)Dżeruś będzie w szoku O.O
d).Walniemy go cegłą aż straci pamięć.
6. Podsyłamy Marusię. 
7. Dżeruś się zakochuje od pierwszego wejrzenia.
8. Znowu robimy ślub.
9. Fani Jary ocierają łzy radości("nie będę płakać,przecież nie będę tu płakać!")
10. HAPPY END!
A jednak te cholerne Krwawe Gody w "Grze o Tron" się do czegoś przydały. Robb i jego piękne włoski na miarę Dżerusia zostaną pomszczone! NIE RZUCIM ZIEMI,NIE DAMY SIĘ WALDZIOWI!
Tym razem proszę o przynajmniej 8 komentarzy na następny,a pojawi się dopiero około 12 sierpnia,ponieważ wyjeżdżam. Macie więc sporo czasu. 
Do zobaczenia <3

piątek, 19 lipca 2013

Part 16

BLAIR


Cholera,mogłam jej nie pożyczać tego zeszytu-myślała Blair kopiąc ze złością kamień.
Był zimny wieczór,za pół godziny mijała godzina policyjna i jeśli Victor odkryje,że jej nie ma,będzie źle. Kiedy wyszła nie było go,ale z pewnością wróci o dziesiątej,żeby upuścić szpilkę. Dotychczas nie spóźnił się ani razu,więc nie sądziła,żeby dziś zrobił wyjątek.
Kierowała się w stronę najbardziej oddalonego od szkoły internatu,Domu Mut,w którym mieszkała Meri,dziewczyna,z którą od początku roku chodziła do klasy. Rozmawiały raptem ze dwa razy,ale nie było jej przez ostatni tydzień,więc to Blair musiała jej pomóc nadrobić zaległości.
Miller przyzwyczaiła się,że ludzie darzą ją zaufaniem,mimo że często jest arogancka i opryskliwa. Zaczęło się od jej siostry bliźniaczki,która nie przejmowała się humorami siostry i na siłę zaciągała ją do zabawy. Była jej za to wdzięczna,bo dzięki temu nauczyły się na sobie polegać i wspierać się nawzajem.
Nie to,że poza tym nienawidziła siostry. Przeciwnie-kochała ją. Miały ze sobą bliźniaczą więź,która jest zagadką nawet dla naukowców. Raz,kiedy Blair o mały włos nie utopiła się w basenie,to Brenda wyczuła,że coś jest nie tak,mimo iż była z mamą gdzie indziej i szybko zawołała Eddie'go. Siostrzyczka uratowała jej życie i miała wobec niej poważny dług,którego nie spłaciła do tej pory.
Ale Brenda potrafiła być czasem strasznie denerwująca,jak to młodsza siostra. Wprawdzie przewyższała ją wiekiem o zaledwie pięć minut,ale to wystarczyło. Jej nieustanne paplanie o ciuchach i torebkach denerwowało czerwonowłosą. No i ten jej zaraźliwy zapał do wszystkiego...
Meri zaś była nieśmiałą uczennicą,która utrzymywała kontakt tylko z Blair. Podobnie jak ona miała duszę samotnika. I być może to sprawiło,że Blair marzła teraz na dworze zamiast siedzieć we wspólnym i sączyć ciepłe kakao. Dziewczyna miała egzotyczną urodę;kiedy Blair zapytała ją o pochodzenie wyznała,że jej matka pochodzi z Bliskiego Wschodu,zaś jej ojciec jest rodowitym Anglikiem. Stąd też wzięło się jej imię.
Kiedy dotarła pod dom Mut,światło było zapalone jedynie w salonie.
-Czy jest Meri?-spytała opiekunki domu,siwowłosej kobiety w wieku Trudy.
-Wyszła-oznajmiła kobieta-Powiedziała,że musi pilnie coś załatwić w szkole.
-O tej porze?-Blair zdziwiła się brakiem troski u opiekunki.
-Zadzwonił do mnie wasz woźny w imieniu dyrektor Mercer i poinformował o tym osobiście. To jakieś poważne sprawy rodzinne,ale powinna wrócić niedługo. Może wejdziesz i zaczekasz?
-Nie mogę-pokręciła głową-Muszę być w domu przed godziną policyjną.
-W porządku. Przekazać jej coś?
-Nie.
Pięknie-pomyślała z goryczą-Już nie żyję.
Ale...zaraz. Dlaczego Victor miałby po nią dzwonić i kazać jej przyjść do szkoły?Przecież w każdym domu są telefony stacjonarne,a jeśli przyjechaliby jej rodzice,zaczekałaby w domu.
Chyba,że nie chodzi o je rodziców...
Od niecałego miesiąca traciła kontakt z Megan,która teraz wszędzie chodziła z Ruterami i Nickiem. Biorąc pod uwagę fakt,że Megan i Lily się nie znosiły,ciężko było uwierzyć,że się zaprzyjaźnili. Zachowywali się dziwnie;kiedy byli sami szeptali między sobą,a gdy tylko pojawiał się ktoś „obcy” milczeli. A pewnego razu Blair usłyszała,jak Nick mówi coś o jakimś kluczu...
Potarła ręce i skuliła się,gdy zawiał wiatr. Z jej ust wydobywały się obłoczki pary. W tym roku zima nadejdzie wcześniej niż się spodziewała.
Już miała wrócić z powrotem do Domu Anubisa,gdy nagle dostrzegła słabe światło odbijające się od murów Domu Mut. Był położony najbliżej stróżówki,budynku prowadzącego do wyjścia z kampusu. I to właśnie tam Blair dostrzegła błysk.
Zmarszczyła brwi i ruszyła za światłem. Kiedy się zbliżała,coraz głośniej było słychać śpiew,ale brzmiał dziwnie. Nie przypominał żadnego języka,którego znała Blair.
Podeszła do drzwi budynku,tak,żeby nikt nie zdołał jej zauważyć z okna.
Gorzej będzie jeśli ktoś wyjdzie.
Serce podskoczyło jej do gardła,gdy męski głos ze śpiewu przeszedł w krzyk. Teraz wyraźnie zrozumiała „Powstań!”.
Ktoś tam odprawia rytuał-pomyślała z drżąc z zimna i ze strachu. Objęła się ramionami i nasłuchiwała dalej,ale nastała cisza.
Zamiast odgłosów,dostrzegła jak światło przygasa.
Idzie tu!-pomyślała i szybko uciekła spod drzwi.
Ale wtedy światło pojawiło się znowu. Wydawało się lekko wyblakłe,jakby ktoś wyprał z niego kolor.
I wtedy zauważyła cień.
Ogromny,czarny cień przypominający...psa?Albo dzika?Blair nie była w stanie go zidentyfikować.
Cofnęła się o krok gotowa uciekać.
Potwór kłapnął paszczą i ryknął przeraźliwie. Blair poczuła,że nie chce tam stać ani chwili dłużej.
Następnego ranka wstała niewyspana. Całą noc przewracała się z boku na bok wciąż mając przed oczyma straszny cień. Gdyby nie widok śpiącej Megan,już dawno schowałaby głowę pod kołdrę i trzęsła się w spokoju,zaś fakt,że przyjaciółka może się obudzić i zacząć ją przesłuchiwać działał uspokajająco.
I tak muszę im powiedzieć-westchnęła w duchu Blair obserwując,jak unosi się kołdra pod oddechem Megan. Światło położonej nieopodal latarni sprawiało,że jej skóra była blada jak mleko,a włosy lśniły upiornym blaskiem.
Zupełnie jak ten cień-pomyślała obracając się do ściany i kolejny raz bezskutecznie próbując zasnąć.
A fakt,że specjalnie wstała wcześniej,żeby dorwać całą czwórkę przy śniadaniu nie pomagał w ukryciu worów pod oczami.
Tradycyjnie siedzieli w jadalni sami pochylając się nad stołem i szepcząc. Nie zawsze wstawali pierwsi,tylko wtedy gdy mieli coś ważnego do omówienia. Blair podpatrzyła jak Megan wstaje i ubiera się i poszła za nią. Całe szczęście,że z nią mieszkała,inaczej mogłaby przegapić okazję.
Gdy zobaczyli Blair umilkli. Dustin odchrząknął.
-Hej Blair-zagadnął-Co tu robisz?
-To samo co wy-odparła unosząc podbródek-Przyszłam na śniadanie.
Megan posłała Nickowi podejrzliwe spojrzenie. Chłopak jednak nie odpowiedział.
Bez słowa usiadła przy stole i wsypała sobie do miski płatki. Ich szum był jedynym dźwiękiem wypełniającym pomieszczenie.
-Nie krępujcie się,mówcie dalej-ponagliła-Wiem o wszystkim.
Lily otworzyła usta.
-A-ale co wiesz?-wyjąkała.
-Być może więcej niż wy. Myślcie,że jak chodzicie sobie na przerwy wszędzie razem i kręcicie się wieczorami po domu to nikt tego nie zauważy?No i jeszcze gadanie o jakimś kluczu Bóg wie do czego...
Znieruchomieli. Jedynie Megan skrzyżowała ręce na piersi i oznajmiła bojowo:
-To może nas oświecisz?Co takiego wiesz?
-Megan!-syknął Dustin przez zęby-Nie powinnaś...
-Nie mów mi co powinnam a czego nie. Te czasy się skończyły-odwarknęła-Niech powie co wie. Nikt nie każe mi się rewanżować.
Blair skinęła głową. Była pewna,że i tak to zrobią.
-A więc...-zaczęła-Wczoraj wieczorem poszłam do Meri...
-Kto to jest Meri?-odezwał się Nick.
-To ta dziewczyna z naszej klasy-wyjaśniła Lily.-Wszędzie chodzi sama.
-Ta terrorystka?-parsknęła Megan.
-To,że jest większej części pochodzenia arabskiego nie znaczy wcale,że jest terrorystką Meg-powiedział spokojnie Dustin-Bądź bardziej tolerancyjna.
Dziewczyna przewróciła oczami w odpowiedzi.
-Kontynuując-wtrąciła z naciskiem Blair-Poszłam do niej wieczorem,żeby oddała mi zeszyt z angielskiego,ale opiekunka powiedziała mi,że jej nie ma. Podobno Victor zadzwonił po nią w imieniu Mercer.
-Victor?-zdziwił się Nick-Po co?
Blair wzruszyła ramionami.
-Podobno jakieś sprawy rodzinne.
-Przed dziesiątą?-Lily zmarszczyła brwi-To podejrzane...
-No co ty?-spytała ironicznie Megan. Zwróciła się do Blair.-Co dalej?
-Meri mieszka w domu Mut. Wiecie,ten najbliżej bramy...
Wymienili zaniepokojone spojrzenia. Nie było pytań,więc mówiła dalej:
-I kiedy miałam już wracać zauważyłam światło padające na dom. Pochodziło ze stróżówki.
Teraz mieli oczy okrągłe jak spodki. Nachylili się bliżej by nie uronić ani jednego słowa.
-Podeszłam tam i usłyszałam śpiew. Był dziwny,na pewno nie w jakimś znanym języku. Potem ktoś krzyknął „powstań!”. To był mężczyzna. I wtedy zrobiło się cicho. Myślałam,że ktoś będzie wychodził i podeszłam pod okno,bo schowałam się obok drzwi. Ale to nie był koniec. Zobaczyłam wielki cień.
-Jaki?-spytała Megan rozszerzając niebieskie oczy.
-Przypominał...właściwie nie wiem co to było...pies,albo jakiś tygrys. To coś ryknęło przeciągle,a ja uznałam,że miałam już dość.
Lily zakryła usta rękoma,zapewne próbując sobie wyobrazić cień. Megan gapiła się na Millerównę z szeroko otwartymi oczami a Dustin i Nick kręcili głowami ze zdumienia.
-Wiedziałem!-oznajmił tryumfalnie Nick uderzając pięścią w stół-Tam się dzieje coś niedobrego. No i ta kobieta...
-Kobieta?-tym razem to Blair wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
-Tak. Ktoś ją tam trzyma.-przytaknął Dustin.
Blair przejechała dłonią po twarzy.
-Wow-skwitowała-To bardziej pokręcone niż mi się wydawało.
-Ok,zrobimy tak-powiedział Nick-Przyjmiemy cię do...klubu. Widziałaś za dużo,żeby cię nie wplątywać.
-No dzięki-odparła z przekąsem-A ja myślałam,że dostałam się tu za ładne oczy.
Zignorowali jej słowa.
-Opowiemy ci wszystko później.-dodał pospiesznie widząc,że Ashley wchodzi do salonu.
-Hej Ash-uśmiechnęła się Lily-Co tam?
Blondynka ziewnęła machając ręką. Miała na sobie jeszcze piżamę.
-Wiecie może czy będzie dzisiaj w szkole Mercer?Mam do niej sprawę.
Pokręcili głowami.
-Wczoraj jej nie było?-spytała podejrzliwie Megan.
-Była rano,ale po południu mieliśmy za nią zastępstwo z Gibbsem.
Skrzywiła się. Stary pan Gibbs uczył historii i jego lekcje stanowiły dla uczniów katorgę.
Megan uniosła brwi jakby chciała oznajmić „Widzicie?Wszystko się ze sobą łączy”.
-No trudno-westchnęła Ashley i wyszła-Najwyżej stracę szansę. Trzeba było myśleć wcześniej. Moja wina,moja wina,moja bardzo wielka wina...
-Co myślicie?-spytał Dustin-To może być trop.
-Mercer często zachowuje się dziwnie-wyjaśnił czerwonowłosej Nick-Widzieliśmy ją raz jak wychodziła ze stróżówki. Z jakąś butelką.
-Myślicie,że to ona trzyma tam tę kobietę?-spytała Blair nalewając w końcu mleka do płatków.
-Pewności nie mamy-przyznała Lily-Ale nie była tam bez powodu.
Megan otworzyła usta,żeby poczęstować Lily kolejnym warknięciem,gdy zagrzmiał nad nimi głos Victora.
-Co wy tu robicie o tej porze hmm?Dawno powinniście już zjeść,skoro wstajecie pierwsi.
-Żałuje nam pan?-powiedział zaczepnie Nick.
Victor zmarszczył brwi i podszedł do niego. Oparł dłonie na krzesłach i wysyczał:
-Uważaj chłopcze. Twoja matka też lubiła sobie ze mną pogrywać i wierz mi. Nie zawsze kończyło się to dla niej pomyślnie.
-Moja...matka?-wymamrotał zaszokowany Nick-Znał pan moją mamę?
Victor tylko odchrząknął i wygonił ich z kuchni ręką.
Blair przemknęła obok niego zastanawiając się,czy to możliwe by to jego głos słyszała wczoraj wieczorem.


Nie sądziłam,że wprowadzę nową postać,ale tak wyszło^^Opis Meri dodałam do reszty.
Ostatnio przeglądając fejsa zobaczyłam pytanie zadane przez fanpage "Olewam szkołę,idę do Anubisa". A pytanie brzmiało:"Jara-hot or not". Przegląd moich reakcji:
1. Większość na not-gniewne zmarszczenie brwi.
2. Jedno,albo dwa hot-westchnienie ulgi. Są jeszcze normalni ludzie na świecie
3. "Wolę Jeroy"-odruch wymiotny
4. "Jeroy forever" + lajki sugerujące,że są dla siebie stworzeni :
Dlatego drodzy fani Jeroy jeroy:Wonnt!. To wasze ukochane ścierwo,które nazywacie pairingiem NIGDY nie będzie tak genialne jak Jara. Miałoby szansę,gdyby przez 3 sezony był jakikolwiek znak,że takowa para powstanie.  Nie było?Przykro mi. Nie zasługuje nawet na to,żeby pisać nazwę z dużej litery jak wszystko co stworzył waldzio. Jestem tolerancyjną osobą,ale wszystko ma swoje granice. 
Sapphire,szykuj traktor i betoniarkę. Czas zrobić porządek.
Wasza rozjuszona do granic wytrzymałości,
Beansy Boo.

niedziela, 14 lipca 2013

Part 15

JOY


Szybkie,niepewne stukanie obcasów o marmurową posadzkę dziedzińca mogło świadczyć tylko o jednym. Joy Mercer znów próbowała przemknąć się niezauważona.
Który to już raz ryzykowała utratą swojej pozycji i reputacji na rzecz „wyższych celów”? Piąty,czy dziesiąty?
Westchnęła cicho wydostając się z tłumu uczniów spieszących z powrotem do jej szkoły. Patrzyły na nią tysiące par oczu,tak jakby miała napisane na czole „zdrajczyni”. Bo tak właśnie się czuła.
Zdradzała wszystkich na rzecz planów mężczyzny,któremu nie potrafi odmówić,bo jest on jedyną osobą,nad którą nie ma władzy. I najważniejsze,czy będzie miała za to coś,czego pragnie najbardziej na świecie?
Zbyt wiele pytań bez odpowiedzi kłębiło się w głowie Joy Mercer.
Zastukała ostrożnie w drzwi stróżówki rozglądając się nerwowo na boki. Wprawdzie nikt nie miał prawa jej zauważyć,ale kilkoro dzieciaków z Domu Anubisa kręciło się tu ostatnio. W tym ta wredna córeczka Jerome'a...
Joy nie mogła na nią patrzeć,żeby nie poczuć chociażby ukłucia zazdrości. Ten jej szelmowski,beztroski uśmiech i oczy koloru lazurowego morza tak bardzo przypominały jej człowieka,któremu kiedyś oddała serce.
I który roztrzaskał je na kawałki,gdy tylko Mara Jaffray znów pojawiła się na horyzoncie.
Jesteś moją prawdziwą miłością-mówił po zakończeniu ostatniego roku-Pierwszą i jedyną.
Joy parsknęła wspominając jego słowa.
Słowa to tylko wiatr...zwłaszcza słowa syna złodzieja.
Mimo to,tak bardzo chciała mu uwierzyć. Chciała rozpocząć nowy rozdział swojego życia szczęśliwa u jego boku. Chciała by razem kosztowali słodyczy życia. Chciała być przy nim na dobre i złe.
A co dostała w zamian?
Gorzką pigułkę z napisem „rozczarowanie”,która utknęła jej w gardle i której nie umiała przełknąć do tej pory. Jedynym,czym mogła ją zniwelować,był słodki napój o nazwie „zemsta”.
A przepis na „zemstę” znajdował się za zamkniętymi drzwiami,przed którymi stała i zaczynała się niecierpliwić. Ponowiła pukanie,tym razem głośniej i bardziej natarczywie.
W końcu usłyszała kroki.
-Mercer-stwierdził Victor pojawiając się w drzwiach-Jesteś wreszcie.
Bez słowa wpuścił ją do środka. Miał na sobie rytualny,złoty płaszcz z kapturem,który nosili członkowie jego stowarzyszenia. Nie istniało od dwudziestu lat,ale wyglądało na to,że wreszcie miało szansę się odrodzić.
Z Joy,albo bez niej.
-Gdzie jest twój syn?-zagrzmiał Rodenmaar poganiając ją na drewnianych schodach skrzypiących złowieszczo-Miałaś go zabrać ze sobą.
-Nie sądzę,żeby był gotowy-oznajmiła pewnie Joy wchodząc do przedsionka.
-Jak zamierzasz znaleźć Wybraną,Osiriona i Pośrednika nie mając szpiega?!-Victor wpadał we wściekłość.
-Poradzę sobie-powiedziała,ale w jej głosie pobrzmiewała nuta strachu.-Nie zamierzam wplątywać w to Evana.
Victor zmarszczył gniewnie brwi i chrząknął zaganiając ją do pokoju z organami.
Na środku pokoju został ustawiony krąg ze świec. Wszystkie paliły się jasnym,długim płomieniem. W powietrzu unosił się zaś zapach stopionego wosku,a na podłodze widoczne były jego plamy.
Joy zmarszczyła brwi od jaskrawego światła wypełniającego pomieszczenie i dostrzegła pośrodku kręgu otwartą księgę.
Victor podszedł do „ołtarzyka” i skinął ręką na Mercer.
Płomienie zadrżały gdy przeszli obok nich rzucając na ściany zdeformowane łuny.
Nie podoba mi się to-zdecydowała Joy.
-Tak,nadszedł już twój czas-oznajmił przeciągle Victor wchodząc do kręgu.-Za chwilę staniesz się jedną z nas.
-Nas?-Joy zamarła gdy z najciemniejszych kątów pomieszczenia wyłoniły się dwie zakapturzone postacie. Nie widać było ich twarzy,ale jedne z rąk należały do kobiety,zaś drugie do mężczyzny. Oboje stali nieruchomo z dłoniami złożonymi w piramidkę.
-Victorze...-zaczęła przerażona Mercer-Co to ma znaczyć?Nie taka był umowa.
Roześmiał się krótko. W świetle świec jego blada twarz nabrała upiornego blasku.
-Umowa?Niczego ci nie obiecywałem. Za to ty miałaś przyprowadzić mi syna!
-Nie-zaprotestowała-Nie chcę,żeby on był w to zamieszany.
Zdała sobie sprawę,że powtórzyła swoje słowa przy wejściu,a wtedy zdawało się jej,że Victor skrzywił się z niesmakiem.
Nie wszystko idzie po jego myśli-stwierdziła.
-A więc dobrze-oznajmił unosząc podbródek-Sama tak zadecydowałaś.
Kiwnął głową i zakapturzone postacie chwyciły ją za nadgarstki. Z jej piersi wyrwał się zduszony okrzyk.
-Co ty chcesz zrobić?-spytała szarpiąc się.
-Robert był słaby przywołując Ammit-powiedział stąpając ostrożnie wokół kręgu.-Ja mam o wiele większe ambicje.
-Chcesz przywołać Seta...
Opowiadał jej o swym planie na samym początku,gdy tylko pierwszy raz weszła do tego budynku,ale jak dotąd nie sądziła by mogło to być aż tak straszne.
Zabawne. Co nie jest straszne w igraniu z mocami pozaziemskimi?
-Dokładnie. Ale żeby to zrobić potrzebuję Trójki. A ty miałaś ją dla mnie znaleźć...
-Nie wiem jak-jęknęła-Daj mi trochę czasu...
-Czas się kończy!-warknął-A ty jesteś za słaba,żeby ich wytropić. No i twój syn...
-Zrobię to,przysięgam!-wrzasnęła wierzgając rękoma. Ludzie w kapturach byli jednak zbyt silni.
A może to nie są ludzie?
-Tylko go nie krzywdź...
-Nie zrobię tego-zapewnił.
Joy westchnęła z ulgą
-Za to ty...
Mercer pisnęła,gdy postacie wepchnęły ją w środek kręgu. Victor złapał ją za rękę,zaś z rękawa kobiety w kapturze wyłonił się mały nóż.
Serce zabiło jej szybciej. Chcą użyć magii krwi. Myślałam,że to tylko mity,ale...Seta i Ammit też uważałam za mit...Nie tego się spodziewałam wchodząc w to wszystko.
Skrzywiła się z bólu,gdy nóż rozciął jej serdeczny palec lewej ręki. Po chwili pojawiły się krople szkarłatnej krwi.
-Niech ta krew połączy tą oto kobietę z Setem,Panem Ciemności i Chaosu-zaintonował Victor,po czym wziął świecę i wycisnął do niej kilka kropli krwi z palca Joy. Buchnęła para.
-Niech jej krew będzie drogą dla Pana Ciemności i pozwoli Mu odnaleźć krew zrodzoną z jej krwi...
Syknęła. Poczuła,że rana zaczyna ją piec. W jej oczach malował się strach. Bała się,że za chwilę się rozpłacze.
-A teraz,niech Wielki Set objawi się nam żyjącym i wejrzy na jej grzeszną duszę!
Victor miał na twarzy minę szaleńca. Uniósł ramiona i mamrotał coś w niezrozumiałym języku.
Płomienie świec zafalowały. Kilka z nich zgasło,a w pomieszczeniu zerwał się nagle zimny wiatr.
Z księgi wyłonił się olbrzymi cień dorównujący rozmiarowi organom milczącym po drugiej stronie pokoju. Zakapturzeni sapnęli cicho.
Cień uformował się w postać nieustalonego zwierzęcia,które ryknęło donośnie.
Serce Mercer waliło jak oszalałe i przeszedł ją dreszcz. Mimo to czuła się dziwnie...spokojna i zrelaksowana.
-O Wielki Secie,rozkaż tej kobiecie sobie służyć a pozwoli ci powrócić!-zakrzyknął Victor. Jego policzki zrobiły się różowe,a włosy przyklejały mu się do czoła. W jego oczach zaś widać było błysk szaleńca.
Zwierzę nazywane Setem skierowało na Joy spojrzenie pustych,czarnych oczodołów.
Ciemne jak noc-pomyślała-Ciemne jak sam chaos.
Po chwili majak ruszył na nią z wrzaskiem. Mercer krzyknęła wyginając plecy w łuk. Poczuła zimno stopniowo rozchodzące się po jej ciele,jak woda wlewająca się do płuc tonącego. Palce jej zdrętwiały. Pulsująca rana zdawała się zagoić.
Wszystko trwało sekundę,ale jak dla niej mogły upłynąć i godziny. Mięśnie zdawały się jej kurczyć i zanikać,a skóra spływać.
Czy tak smakuje śmierć?
Poczuła,jak upada na podłogę. Świat wokół niej zawirował i zamknęła oczy.
-Powstań jako sługa Pana Ciemności!-zagrzmiał Victor.
Otworzyła oczy. Wszystko miało kolor krwi. Tak intensywnie czerwony był świat dla służebnicy Seta.
Z zadziwiającą szybkością wstała i uśmiechnęła się drapieżnie.
-Joy Mercer,powiedz mi:kim jesteś?
-Jestem sługą Wielkiego Seta-głos,który wydobył się z jej gardła z pewnością nie należał do niej.
Jakim cudem słyszę go z tak daleka?-zapytała samą siebie.-Czyżbym nadal była sobą?
-Moim zadaniem jest sprowadzić mego Pana na Ziemię.
-I co w tym celu zrobisz?-spytał Victor.
-Przyprowadzę Wybraną,Osiriona i Pośrednika-odparła automatycznie,jak zaprogramowana. Może i tak było?Zaprogramowali mi ciało na służbę,ale duszy nie zdołali obezwładnić.-I zgładzę tych,którzy mi w tym przeszkodzą...

Mam mieszane uczucia co do tego rozdziału. Na początku wydawał mi się dobry,ale teraz...sama już nie wiem ;c.
Przepraszam,że tak późno,ale nie było mnie przez ten tydzień w domu a że wyszło to dość spontanicznie nie miałam czasu nic napisać ;)
Btw.Ostatnio dowiedziałam się,że Willow po angielsku oznacza wierzba :O Podobnie jak Amber to bursztyn,Joy to radość(pfff!),a Jerome to na polski Hieronim :D Inglisz ys stjupid ^^
Do napisania <3