środa, 31 lipca 2013

Part 17

EDDIE


Osirionie...osirionie...
Eddie Miller otworzył zaspane oczy na dźwięk ochrypłego szeptu wydobywającego się z głębi jego podświadomości. Zamrugał kilka razy i zorientował się,że nie znajduje się w swojej własnej sypialni. Pomieszczenie było niskie i puste,a w powietrzu unosiła się ciężka mgła. Mężczyzna od razu zorientował się,że ma wizję. Zdziwiło go to nieco,bo ostatnią miał kilkanaście lat temu. Najwyraźniej jednak Osirion wewnątrz niego obudził się z dniem,w którym usłyszał głos w Domu Anubisa przy odwożeniu dzieci i nie zamierzał tak łatwo znów zasypiać.
Ostrożnie podniósł się z łóżka i ruszył do drzwi. Jego bose stopy wydawały głuche odgłosy,gdy stąpał po zakurzonej podłodze. Wyjrzał za róg. Pusto. Wyszedł na wąski korytarz i rozejrzał się. Na pokrytych postrzępioną tapetą ścianach wisiały dwa zakurzone portrety,a w samym korytarzu znajdowały się jeszcze dwie pary drzwi. Zmarszczył brwi próbując przywołać w pamięci właściwe wspomnienie.
Osirionie...
Tym razem głos dobiegał zza drzwi wyjściowych. Bez wahania przekręcił gałkę i wszedł do ogromnego pokoju z organami.
Tak. Wiedział już gdzie był.
Było ciemno;pośrodku został ustawiony krąg ze świec,a w nim stał mężczyzna.
Victor!-sapnął Eddie w duchu-Co on robi?
Obok niego w kręgu stała kobieta,a także dwie zakapturzone postacie.
Złote płaszcze-zauważył-Z pewnością Tajne Stowarzyszenie.
Ktoś,kto widziałby taką scenę pierwszy raz w życiu z pewnością zwróciłby uwagę zgromadzonych osób żądając wyjaśnień. Ale nie Eddie,który widział podobne sceny kilkanaście razy. Z doświadczenia wiedział,że lepiej wtedy milczeć i przyglądać się,bo każdy szczegół może być na wagę złota. Lub nawet życia...
Podszedł bliżej. Jego kroki rozeszły się echem,ale zdaje się,że nikt tego nie usłyszał. Dla pewności skrył się w cieniu pod filarem.
Wszystko potem wydarzyło się w błyskawicznym tempie. Błysnął nóż,kobieta krzyknęła. Buchnęła para ze świecy. Victor coś zawołał;głos zdawał się dobiegać z daleka i Eddie nie usłyszał go wyraźnie. Ale za to ryk,który wydobył się z gardła cieniowej bestii-owszem.
Cień przypominał wilka.
Większy niż wilk. To wilkor.-pomyślał przyglądając się scenie z zapartym tchem.
Nie miał czasu się zastanawiać nad tym,co to było,bo owo „coś” weszło w ciało kobiety,która krzyknęła przeraźliwie i upadła na podłogę. Gdy powstała wymamrotała kilka słów i odwróciła się w jego stronę.
Eddie zdusił krzyk. Joy!
W jej oczach płonął ogień. To było coś więcej niż błyszczące na czerwono oczy grzeszników Ammit. Zdawało mu się,że go widzi. Zrobiła krok w jego stronę,przewracając zgasłą świecę,ale oto cień wymknął się z jej ciała . Jęknęła przeciągle i odwróciła się do niego.
-Wielki Secie,Panie Ciemności i Chaosu,jestem na twoje usługi. Przysięgam sprowadzić Ci Boską Trójkę,albo złożę Ci w ofierze mojego syna byś mógł wstąpić w jego ciało i stąpać na Ziemi po kres jego dni.
Zwierzę wydało z siebie syk i okrążyło Joy po czym...ją połknęło.
-Nie!-krzyknął wyciągając rękę. Z jakiegoś powodu nie mógł się ruszyć. Poczuł,że coś ściska go za ramię.
-Myślałeś,że to już koniec?-Frobisher-Smythe wysyczał mu prosto do ucha. Towarzyszyła mu silna woń rozkładającego się ciała. -Niespodzianka!
I wtedy wszystko ponownie ogarnęła mgła...
Obudził się łapiąc łapczywie oddech. Nie-pomyślał-To się nie mogło zdarzyć.
Zza zasłoniętych okien przebijały się pierwsze promienie porannego słońca. Jak długo śnił?W filmach zawsze,gdy ludzie się budzą po koszmarze jest noc.
Spojrzał na śpiącą obok niego Patricię. Na jej usianej drobnymi zmarszczkami twarzy malował się delikatny,ledwie zauważalny w półmroku uśmiech.
Przynajmniej ona spała dziś dobrze-pomyślał gorzko.
Poczuł,że gardło ma suche jakby połknął szklankę piasku. Delikatnie,żeby nie obudzić żony wysunął się z łóżka i zamknął po cicho drzwi od sypialni.
W drodze do kuchni przejrzał się w lustrze. Wyglądał okropnie;jego twarz był zmęczona,miał wory pod oczami i potargane włosy. Właśnie,włosy. Ostatnio zauważył,że zaczęły się przerzedzać. Chyba po jego pierwszego sięgnęła niewidzialna ręka starości. Kiedy ostatnio widział Jerome'a,jego włosy były bujne jak zawsze,Fabiana nieco przyblakły,ale wciąż były tak samo ułożone,a Alfie...no cóż.
Postawił na stole szklankę i z cichym szumem wlał do niej wody. Wypił ją łapczywie za jednym razem,a potem następną. Och tak. Teraz lepiej.
Eddie oblizał wilgotne wargi i wytężył umysł. Co to właściwe było?Sen czy wizja?Jedno łączyło się z drugim,każde było zbyt dziwne jak na rzeczywistość,chociaż...Anubis nigdy nie był zwyczajnym miejscem.
Czy to możliwe,że Frobisher miał rację?Że to nie był koniec?Że to co zobaczył rzeczywiście miało miejsce?
I Joy...Eddie nigdy zbytnio za nią nie przepadał,zwłaszcza po tym,jak odbiła Marze Jerome'a. Lubił Marę i wiedział,że w głębi duszy bolało ją to,że popchnęła swojego ukochanego w ramiona innej dziewczyny. Jerome ją skrzywdził,to prawda. Ale za to właśnie go kochała. Za to,że nigdy nie robił niczego właściwie,chociaż intencje miał szczere.
Ale...czy zasługiwała na połknięcie przez jakiegoś szakala?
Ziewnął przeciągle i spojrzał na kalendarz. O cholera. To dzisiaj. Dzisiaj były w szkole Dni Otwarte i wybierał się na nie razem z Patricią. A ściślej mówiąc-za niecałe cztery godziny.
Kolejny powód,dla którego miał wizję.
Usiadł na stole i bawił się kciukami.Wiedział,że teraz nie mógłby już zasnąć. Cały czas plątały mu się w głowie interpretacje snu. Nie przekona się,która z nich jest prawdziwa,dopóki nie przekona się,co się dzieje w Anubisie.
-Eddie?-Patricia stanęła w drzwiach kuchni z zaniepokojoną miną-Wszystko dobrze?
Skinął głową. Nic nie było dobrze. Dlaczego przed nią udawał?
-Czemu wstałeś tak wcześnie?Wiesz,że dzisiaj jedziemy do szkoły.
-Nie mogłem spać.-przyznał spuszczając głowę by uniknąć jej oskarżycielskiego wzroku.-Przepraszam.
Zacisnęła mocniej pasek puchowego szlafroka i usiadła naprzeciwko niego.
-Eddie,spójrz na mnie.-zażądała. Uniósł głowę-A teraz powiedz mi prawdę.
Westchnął wpatrując się w jej bladozielone oczy. Zbyt dobrze znała jego i jego zdolności by coś takiego przeszło jej uwadze.
-Miałem wizję.
Otworzyła usta.
-Ostatnią miałeś w trzeciej klasie liceum-wymamrotała zdumiona.
-Wiem.-przesunął ręką po twarzy.-Ale ta była...inna. Nie wiem do końca czy to był sen czy wizja.
-Powiedz co to było...
Gdy wyjaśnił jej wszystko,kobieta pokręciła głową.
-Nie wierzę-oznajmiła-To zbyt mroczne nawet jak na Victora.
-Patricio,czy moje wizje kiedyś kłamały?-spytał-Albo się nie sprawdzały?
-Zawsze się sprawdzały-odparła ponuro-I zawsze pokazywały prawdę.
Skinął głową.
-A więc nie ma podstaw by twierdzić,ze tym razem jest inaczej.
-Ale co z Joy?Jak to coś ją...połknęło?
Wzruszył ramionami.
-Nie wiem. Trzeba to sprawdzić.
Wstał od stołu i spojrzał za okno. Słońce unosiło się nad horyzontem coraz bardziej,zapraszając do tańca wszystkie barwy świata. Było tak prawdziwe i niezaprzeczenie dobre,że aż trudno w to uwierzyć.
Patricia podeszła do niego. W jej oczach barwy trawy dostrzegał błysk zdenerwowania połączony z nutą troski.
-Jak chcesz to zrobić?-spytała-Nie możesz ot tak po prostu iść do Victora i go przesłuchać.
-Nie. Czas powierzyć dzieciom to brzemię. Ja się starzeję.
Uśmiechnęła się blado.
-Dla mnie wciąż jesteś tym irytująco przystojnym Amerykaninem,w którym się zakochałam.
Zachichotał i objął ją. Na jej głowie dostrzegł kilka siwych włosów.
-A ty wciąż jesteś tą natrętną Gadułą,która całowała się ze mną po raz pierwszy.
-I nie ostatni-mruknęła i wpiła się w jego usta. Zaskoczony odwzajemnił pocałunek.
-Eddie...-zaczęła odsuwając usta na milimetr-Myślisz,że sobie poradzą?
-Kto?-zmarszczył brwi.
-Dzieci. Chcesz obarczyć ich odpowiedzialnością za losy świata.
-Mnie nikt nie pytał o zdanie-uśmiechnął się-I dałem radę.
Przygryzła wargę. Widać było,że się wahała.
-A nie myślisz,że to będzie dla nich szok?
-Nie dla wszystkich. Czas powołać nową kadrę Sibuny.
Patricia roześmiała się krótko.
-Zapytaj Amber o prawa autorskie.
-Myślę,że się zgodzi-przytaknął-Muszę porozmawiać z Niną. To w końcu też jej decyzja.
-To decyzja całej Sibuny-sprzeciwiła się-Nie tylko wasza.
-Masz rację-skinął wolno głową.-Trzeba się spotkać dzisiaj.
-Tak-uścisnęła go za rękę-Ale na razie,może zróbmy coś z tak cudownie rozpoczętym porankiem?
Eddie uśmiechnął się i natychmiast zapomniał o nocnych koszmarach.

Tak Eddie. Joy zasługuje na pożarcie przez szakala!
A ja mam plana jak pozbyć się jeroy!
1.  Skontaktuję się z Frey'ami.(wyśle się Corbierre'a,a co!)
2. Oznajmię iż chcemy hajtnąć jeroy'a na zamku(wstrzymać się ze śmiechem aż nie skończę)
3.Hajtniemy ich(wiem,że boli,ale jeszcze troszkę...)
4. Potańcujemy,popijemy itp.
5. Gwóźdź programu:Zrobimy im Krwawe Gody by Benasy Boo!:
a). "Deszcze Castamere" jako wprowadzenie>>>https://www.youtube.com/watch?v=HilAVhm3BqI . Bójta się!
b)Zarżniemy Joy!(Beansy podchodzi,wbija nóż i oznajmia"Z pozdrowieniami od Jara shipper'ów!,)
c)Dżeruś będzie w szoku O.O
d).Walniemy go cegłą aż straci pamięć.
6. Podsyłamy Marusię. 
7. Dżeruś się zakochuje od pierwszego wejrzenia.
8. Znowu robimy ślub.
9. Fani Jary ocierają łzy radości("nie będę płakać,przecież nie będę tu płakać!")
10. HAPPY END!
A jednak te cholerne Krwawe Gody w "Grze o Tron" się do czegoś przydały. Robb i jego piękne włoski na miarę Dżerusia zostaną pomszczone! NIE RZUCIM ZIEMI,NIE DAMY SIĘ WALDZIOWI!
Tym razem proszę o przynajmniej 8 komentarzy na następny,a pojawi się dopiero około 12 sierpnia,ponieważ wyjeżdżam. Macie więc sporo czasu. 
Do zobaczenia <3

piątek, 19 lipca 2013

Part 16

BLAIR


Cholera,mogłam jej nie pożyczać tego zeszytu-myślała Blair kopiąc ze złością kamień.
Był zimny wieczór,za pół godziny mijała godzina policyjna i jeśli Victor odkryje,że jej nie ma,będzie źle. Kiedy wyszła nie było go,ale z pewnością wróci o dziesiątej,żeby upuścić szpilkę. Dotychczas nie spóźnił się ani razu,więc nie sądziła,żeby dziś zrobił wyjątek.
Kierowała się w stronę najbardziej oddalonego od szkoły internatu,Domu Mut,w którym mieszkała Meri,dziewczyna,z którą od początku roku chodziła do klasy. Rozmawiały raptem ze dwa razy,ale nie było jej przez ostatni tydzień,więc to Blair musiała jej pomóc nadrobić zaległości.
Miller przyzwyczaiła się,że ludzie darzą ją zaufaniem,mimo że często jest arogancka i opryskliwa. Zaczęło się od jej siostry bliźniaczki,która nie przejmowała się humorami siostry i na siłę zaciągała ją do zabawy. Była jej za to wdzięczna,bo dzięki temu nauczyły się na sobie polegać i wspierać się nawzajem.
Nie to,że poza tym nienawidziła siostry. Przeciwnie-kochała ją. Miały ze sobą bliźniaczą więź,która jest zagadką nawet dla naukowców. Raz,kiedy Blair o mały włos nie utopiła się w basenie,to Brenda wyczuła,że coś jest nie tak,mimo iż była z mamą gdzie indziej i szybko zawołała Eddie'go. Siostrzyczka uratowała jej życie i miała wobec niej poważny dług,którego nie spłaciła do tej pory.
Ale Brenda potrafiła być czasem strasznie denerwująca,jak to młodsza siostra. Wprawdzie przewyższała ją wiekiem o zaledwie pięć minut,ale to wystarczyło. Jej nieustanne paplanie o ciuchach i torebkach denerwowało czerwonowłosą. No i ten jej zaraźliwy zapał do wszystkiego...
Meri zaś była nieśmiałą uczennicą,która utrzymywała kontakt tylko z Blair. Podobnie jak ona miała duszę samotnika. I być może to sprawiło,że Blair marzła teraz na dworze zamiast siedzieć we wspólnym i sączyć ciepłe kakao. Dziewczyna miała egzotyczną urodę;kiedy Blair zapytała ją o pochodzenie wyznała,że jej matka pochodzi z Bliskiego Wschodu,zaś jej ojciec jest rodowitym Anglikiem. Stąd też wzięło się jej imię.
Kiedy dotarła pod dom Mut,światło było zapalone jedynie w salonie.
-Czy jest Meri?-spytała opiekunki domu,siwowłosej kobiety w wieku Trudy.
-Wyszła-oznajmiła kobieta-Powiedziała,że musi pilnie coś załatwić w szkole.
-O tej porze?-Blair zdziwiła się brakiem troski u opiekunki.
-Zadzwonił do mnie wasz woźny w imieniu dyrektor Mercer i poinformował o tym osobiście. To jakieś poważne sprawy rodzinne,ale powinna wrócić niedługo. Może wejdziesz i zaczekasz?
-Nie mogę-pokręciła głową-Muszę być w domu przed godziną policyjną.
-W porządku. Przekazać jej coś?
-Nie.
Pięknie-pomyślała z goryczą-Już nie żyję.
Ale...zaraz. Dlaczego Victor miałby po nią dzwonić i kazać jej przyjść do szkoły?Przecież w każdym domu są telefony stacjonarne,a jeśli przyjechaliby jej rodzice,zaczekałaby w domu.
Chyba,że nie chodzi o je rodziców...
Od niecałego miesiąca traciła kontakt z Megan,która teraz wszędzie chodziła z Ruterami i Nickiem. Biorąc pod uwagę fakt,że Megan i Lily się nie znosiły,ciężko było uwierzyć,że się zaprzyjaźnili. Zachowywali się dziwnie;kiedy byli sami szeptali między sobą,a gdy tylko pojawiał się ktoś „obcy” milczeli. A pewnego razu Blair usłyszała,jak Nick mówi coś o jakimś kluczu...
Potarła ręce i skuliła się,gdy zawiał wiatr. Z jej ust wydobywały się obłoczki pary. W tym roku zima nadejdzie wcześniej niż się spodziewała.
Już miała wrócić z powrotem do Domu Anubisa,gdy nagle dostrzegła słabe światło odbijające się od murów Domu Mut. Był położony najbliżej stróżówki,budynku prowadzącego do wyjścia z kampusu. I to właśnie tam Blair dostrzegła błysk.
Zmarszczyła brwi i ruszyła za światłem. Kiedy się zbliżała,coraz głośniej było słychać śpiew,ale brzmiał dziwnie. Nie przypominał żadnego języka,którego znała Blair.
Podeszła do drzwi budynku,tak,żeby nikt nie zdołał jej zauważyć z okna.
Gorzej będzie jeśli ktoś wyjdzie.
Serce podskoczyło jej do gardła,gdy męski głos ze śpiewu przeszedł w krzyk. Teraz wyraźnie zrozumiała „Powstań!”.
Ktoś tam odprawia rytuał-pomyślała z drżąc z zimna i ze strachu. Objęła się ramionami i nasłuchiwała dalej,ale nastała cisza.
Zamiast odgłosów,dostrzegła jak światło przygasa.
Idzie tu!-pomyślała i szybko uciekła spod drzwi.
Ale wtedy światło pojawiło się znowu. Wydawało się lekko wyblakłe,jakby ktoś wyprał z niego kolor.
I wtedy zauważyła cień.
Ogromny,czarny cień przypominający...psa?Albo dzika?Blair nie była w stanie go zidentyfikować.
Cofnęła się o krok gotowa uciekać.
Potwór kłapnął paszczą i ryknął przeraźliwie. Blair poczuła,że nie chce tam stać ani chwili dłużej.
Następnego ranka wstała niewyspana. Całą noc przewracała się z boku na bok wciąż mając przed oczyma straszny cień. Gdyby nie widok śpiącej Megan,już dawno schowałaby głowę pod kołdrę i trzęsła się w spokoju,zaś fakt,że przyjaciółka może się obudzić i zacząć ją przesłuchiwać działał uspokajająco.
I tak muszę im powiedzieć-westchnęła w duchu Blair obserwując,jak unosi się kołdra pod oddechem Megan. Światło położonej nieopodal latarni sprawiało,że jej skóra była blada jak mleko,a włosy lśniły upiornym blaskiem.
Zupełnie jak ten cień-pomyślała obracając się do ściany i kolejny raz bezskutecznie próbując zasnąć.
A fakt,że specjalnie wstała wcześniej,żeby dorwać całą czwórkę przy śniadaniu nie pomagał w ukryciu worów pod oczami.
Tradycyjnie siedzieli w jadalni sami pochylając się nad stołem i szepcząc. Nie zawsze wstawali pierwsi,tylko wtedy gdy mieli coś ważnego do omówienia. Blair podpatrzyła jak Megan wstaje i ubiera się i poszła za nią. Całe szczęście,że z nią mieszkała,inaczej mogłaby przegapić okazję.
Gdy zobaczyli Blair umilkli. Dustin odchrząknął.
-Hej Blair-zagadnął-Co tu robisz?
-To samo co wy-odparła unosząc podbródek-Przyszłam na śniadanie.
Megan posłała Nickowi podejrzliwe spojrzenie. Chłopak jednak nie odpowiedział.
Bez słowa usiadła przy stole i wsypała sobie do miski płatki. Ich szum był jedynym dźwiękiem wypełniającym pomieszczenie.
-Nie krępujcie się,mówcie dalej-ponagliła-Wiem o wszystkim.
Lily otworzyła usta.
-A-ale co wiesz?-wyjąkała.
-Być może więcej niż wy. Myślcie,że jak chodzicie sobie na przerwy wszędzie razem i kręcicie się wieczorami po domu to nikt tego nie zauważy?No i jeszcze gadanie o jakimś kluczu Bóg wie do czego...
Znieruchomieli. Jedynie Megan skrzyżowała ręce na piersi i oznajmiła bojowo:
-To może nas oświecisz?Co takiego wiesz?
-Megan!-syknął Dustin przez zęby-Nie powinnaś...
-Nie mów mi co powinnam a czego nie. Te czasy się skończyły-odwarknęła-Niech powie co wie. Nikt nie każe mi się rewanżować.
Blair skinęła głową. Była pewna,że i tak to zrobią.
-A więc...-zaczęła-Wczoraj wieczorem poszłam do Meri...
-Kto to jest Meri?-odezwał się Nick.
-To ta dziewczyna z naszej klasy-wyjaśniła Lily.-Wszędzie chodzi sama.
-Ta terrorystka?-parsknęła Megan.
-To,że jest większej części pochodzenia arabskiego nie znaczy wcale,że jest terrorystką Meg-powiedział spokojnie Dustin-Bądź bardziej tolerancyjna.
Dziewczyna przewróciła oczami w odpowiedzi.
-Kontynuując-wtrąciła z naciskiem Blair-Poszłam do niej wieczorem,żeby oddała mi zeszyt z angielskiego,ale opiekunka powiedziała mi,że jej nie ma. Podobno Victor zadzwonił po nią w imieniu Mercer.
-Victor?-zdziwił się Nick-Po co?
Blair wzruszyła ramionami.
-Podobno jakieś sprawy rodzinne.
-Przed dziesiątą?-Lily zmarszczyła brwi-To podejrzane...
-No co ty?-spytała ironicznie Megan. Zwróciła się do Blair.-Co dalej?
-Meri mieszka w domu Mut. Wiecie,ten najbliżej bramy...
Wymienili zaniepokojone spojrzenia. Nie było pytań,więc mówiła dalej:
-I kiedy miałam już wracać zauważyłam światło padające na dom. Pochodziło ze stróżówki.
Teraz mieli oczy okrągłe jak spodki. Nachylili się bliżej by nie uronić ani jednego słowa.
-Podeszłam tam i usłyszałam śpiew. Był dziwny,na pewno nie w jakimś znanym języku. Potem ktoś krzyknął „powstań!”. To był mężczyzna. I wtedy zrobiło się cicho. Myślałam,że ktoś będzie wychodził i podeszłam pod okno,bo schowałam się obok drzwi. Ale to nie był koniec. Zobaczyłam wielki cień.
-Jaki?-spytała Megan rozszerzając niebieskie oczy.
-Przypominał...właściwie nie wiem co to było...pies,albo jakiś tygrys. To coś ryknęło przeciągle,a ja uznałam,że miałam już dość.
Lily zakryła usta rękoma,zapewne próbując sobie wyobrazić cień. Megan gapiła się na Millerównę z szeroko otwartymi oczami a Dustin i Nick kręcili głowami ze zdumienia.
-Wiedziałem!-oznajmił tryumfalnie Nick uderzając pięścią w stół-Tam się dzieje coś niedobrego. No i ta kobieta...
-Kobieta?-tym razem to Blair wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
-Tak. Ktoś ją tam trzyma.-przytaknął Dustin.
Blair przejechała dłonią po twarzy.
-Wow-skwitowała-To bardziej pokręcone niż mi się wydawało.
-Ok,zrobimy tak-powiedział Nick-Przyjmiemy cię do...klubu. Widziałaś za dużo,żeby cię nie wplątywać.
-No dzięki-odparła z przekąsem-A ja myślałam,że dostałam się tu za ładne oczy.
Zignorowali jej słowa.
-Opowiemy ci wszystko później.-dodał pospiesznie widząc,że Ashley wchodzi do salonu.
-Hej Ash-uśmiechnęła się Lily-Co tam?
Blondynka ziewnęła machając ręką. Miała na sobie jeszcze piżamę.
-Wiecie może czy będzie dzisiaj w szkole Mercer?Mam do niej sprawę.
Pokręcili głowami.
-Wczoraj jej nie było?-spytała podejrzliwie Megan.
-Była rano,ale po południu mieliśmy za nią zastępstwo z Gibbsem.
Skrzywiła się. Stary pan Gibbs uczył historii i jego lekcje stanowiły dla uczniów katorgę.
Megan uniosła brwi jakby chciała oznajmić „Widzicie?Wszystko się ze sobą łączy”.
-No trudno-westchnęła Ashley i wyszła-Najwyżej stracę szansę. Trzeba było myśleć wcześniej. Moja wina,moja wina,moja bardzo wielka wina...
-Co myślicie?-spytał Dustin-To może być trop.
-Mercer często zachowuje się dziwnie-wyjaśnił czerwonowłosej Nick-Widzieliśmy ją raz jak wychodziła ze stróżówki. Z jakąś butelką.
-Myślicie,że to ona trzyma tam tę kobietę?-spytała Blair nalewając w końcu mleka do płatków.
-Pewności nie mamy-przyznała Lily-Ale nie była tam bez powodu.
Megan otworzyła usta,żeby poczęstować Lily kolejnym warknięciem,gdy zagrzmiał nad nimi głos Victora.
-Co wy tu robicie o tej porze hmm?Dawno powinniście już zjeść,skoro wstajecie pierwsi.
-Żałuje nam pan?-powiedział zaczepnie Nick.
Victor zmarszczył brwi i podszedł do niego. Oparł dłonie na krzesłach i wysyczał:
-Uważaj chłopcze. Twoja matka też lubiła sobie ze mną pogrywać i wierz mi. Nie zawsze kończyło się to dla niej pomyślnie.
-Moja...matka?-wymamrotał zaszokowany Nick-Znał pan moją mamę?
Victor tylko odchrząknął i wygonił ich z kuchni ręką.
Blair przemknęła obok niego zastanawiając się,czy to możliwe by to jego głos słyszała wczoraj wieczorem.


Nie sądziłam,że wprowadzę nową postać,ale tak wyszło^^Opis Meri dodałam do reszty.
Ostatnio przeglądając fejsa zobaczyłam pytanie zadane przez fanpage "Olewam szkołę,idę do Anubisa". A pytanie brzmiało:"Jara-hot or not". Przegląd moich reakcji:
1. Większość na not-gniewne zmarszczenie brwi.
2. Jedno,albo dwa hot-westchnienie ulgi. Są jeszcze normalni ludzie na świecie
3. "Wolę Jeroy"-odruch wymiotny
4. "Jeroy forever" + lajki sugerujące,że są dla siebie stworzeni :
Dlatego drodzy fani Jeroy jeroy:Wonnt!. To wasze ukochane ścierwo,które nazywacie pairingiem NIGDY nie będzie tak genialne jak Jara. Miałoby szansę,gdyby przez 3 sezony był jakikolwiek znak,że takowa para powstanie.  Nie było?Przykro mi. Nie zasługuje nawet na to,żeby pisać nazwę z dużej litery jak wszystko co stworzył waldzio. Jestem tolerancyjną osobą,ale wszystko ma swoje granice. 
Sapphire,szykuj traktor i betoniarkę. Czas zrobić porządek.
Wasza rozjuszona do granic wytrzymałości,
Beansy Boo.

niedziela, 14 lipca 2013

Part 15

JOY


Szybkie,niepewne stukanie obcasów o marmurową posadzkę dziedzińca mogło świadczyć tylko o jednym. Joy Mercer znów próbowała przemknąć się niezauważona.
Który to już raz ryzykowała utratą swojej pozycji i reputacji na rzecz „wyższych celów”? Piąty,czy dziesiąty?
Westchnęła cicho wydostając się z tłumu uczniów spieszących z powrotem do jej szkoły. Patrzyły na nią tysiące par oczu,tak jakby miała napisane na czole „zdrajczyni”. Bo tak właśnie się czuła.
Zdradzała wszystkich na rzecz planów mężczyzny,któremu nie potrafi odmówić,bo jest on jedyną osobą,nad którą nie ma władzy. I najważniejsze,czy będzie miała za to coś,czego pragnie najbardziej na świecie?
Zbyt wiele pytań bez odpowiedzi kłębiło się w głowie Joy Mercer.
Zastukała ostrożnie w drzwi stróżówki rozglądając się nerwowo na boki. Wprawdzie nikt nie miał prawa jej zauważyć,ale kilkoro dzieciaków z Domu Anubisa kręciło się tu ostatnio. W tym ta wredna córeczka Jerome'a...
Joy nie mogła na nią patrzeć,żeby nie poczuć chociażby ukłucia zazdrości. Ten jej szelmowski,beztroski uśmiech i oczy koloru lazurowego morza tak bardzo przypominały jej człowieka,któremu kiedyś oddała serce.
I który roztrzaskał je na kawałki,gdy tylko Mara Jaffray znów pojawiła się na horyzoncie.
Jesteś moją prawdziwą miłością-mówił po zakończeniu ostatniego roku-Pierwszą i jedyną.
Joy parsknęła wspominając jego słowa.
Słowa to tylko wiatr...zwłaszcza słowa syna złodzieja.
Mimo to,tak bardzo chciała mu uwierzyć. Chciała rozpocząć nowy rozdział swojego życia szczęśliwa u jego boku. Chciała by razem kosztowali słodyczy życia. Chciała być przy nim na dobre i złe.
A co dostała w zamian?
Gorzką pigułkę z napisem „rozczarowanie”,która utknęła jej w gardle i której nie umiała przełknąć do tej pory. Jedynym,czym mogła ją zniwelować,był słodki napój o nazwie „zemsta”.
A przepis na „zemstę” znajdował się za zamkniętymi drzwiami,przed którymi stała i zaczynała się niecierpliwić. Ponowiła pukanie,tym razem głośniej i bardziej natarczywie.
W końcu usłyszała kroki.
-Mercer-stwierdził Victor pojawiając się w drzwiach-Jesteś wreszcie.
Bez słowa wpuścił ją do środka. Miał na sobie rytualny,złoty płaszcz z kapturem,który nosili członkowie jego stowarzyszenia. Nie istniało od dwudziestu lat,ale wyglądało na to,że wreszcie miało szansę się odrodzić.
Z Joy,albo bez niej.
-Gdzie jest twój syn?-zagrzmiał Rodenmaar poganiając ją na drewnianych schodach skrzypiących złowieszczo-Miałaś go zabrać ze sobą.
-Nie sądzę,żeby był gotowy-oznajmiła pewnie Joy wchodząc do przedsionka.
-Jak zamierzasz znaleźć Wybraną,Osiriona i Pośrednika nie mając szpiega?!-Victor wpadał we wściekłość.
-Poradzę sobie-powiedziała,ale w jej głosie pobrzmiewała nuta strachu.-Nie zamierzam wplątywać w to Evana.
Victor zmarszczył gniewnie brwi i chrząknął zaganiając ją do pokoju z organami.
Na środku pokoju został ustawiony krąg ze świec. Wszystkie paliły się jasnym,długim płomieniem. W powietrzu unosił się zaś zapach stopionego wosku,a na podłodze widoczne były jego plamy.
Joy zmarszczyła brwi od jaskrawego światła wypełniającego pomieszczenie i dostrzegła pośrodku kręgu otwartą księgę.
Victor podszedł do „ołtarzyka” i skinął ręką na Mercer.
Płomienie zadrżały gdy przeszli obok nich rzucając na ściany zdeformowane łuny.
Nie podoba mi się to-zdecydowała Joy.
-Tak,nadszedł już twój czas-oznajmił przeciągle Victor wchodząc do kręgu.-Za chwilę staniesz się jedną z nas.
-Nas?-Joy zamarła gdy z najciemniejszych kątów pomieszczenia wyłoniły się dwie zakapturzone postacie. Nie widać było ich twarzy,ale jedne z rąk należały do kobiety,zaś drugie do mężczyzny. Oboje stali nieruchomo z dłoniami złożonymi w piramidkę.
-Victorze...-zaczęła przerażona Mercer-Co to ma znaczyć?Nie taka był umowa.
Roześmiał się krótko. W świetle świec jego blada twarz nabrała upiornego blasku.
-Umowa?Niczego ci nie obiecywałem. Za to ty miałaś przyprowadzić mi syna!
-Nie-zaprotestowała-Nie chcę,żeby on był w to zamieszany.
Zdała sobie sprawę,że powtórzyła swoje słowa przy wejściu,a wtedy zdawało się jej,że Victor skrzywił się z niesmakiem.
Nie wszystko idzie po jego myśli-stwierdziła.
-A więc dobrze-oznajmił unosząc podbródek-Sama tak zadecydowałaś.
Kiwnął głową i zakapturzone postacie chwyciły ją za nadgarstki. Z jej piersi wyrwał się zduszony okrzyk.
-Co ty chcesz zrobić?-spytała szarpiąc się.
-Robert był słaby przywołując Ammit-powiedział stąpając ostrożnie wokół kręgu.-Ja mam o wiele większe ambicje.
-Chcesz przywołać Seta...
Opowiadał jej o swym planie na samym początku,gdy tylko pierwszy raz weszła do tego budynku,ale jak dotąd nie sądziła by mogło to być aż tak straszne.
Zabawne. Co nie jest straszne w igraniu z mocami pozaziemskimi?
-Dokładnie. Ale żeby to zrobić potrzebuję Trójki. A ty miałaś ją dla mnie znaleźć...
-Nie wiem jak-jęknęła-Daj mi trochę czasu...
-Czas się kończy!-warknął-A ty jesteś za słaba,żeby ich wytropić. No i twój syn...
-Zrobię to,przysięgam!-wrzasnęła wierzgając rękoma. Ludzie w kapturach byli jednak zbyt silni.
A może to nie są ludzie?
-Tylko go nie krzywdź...
-Nie zrobię tego-zapewnił.
Joy westchnęła z ulgą
-Za to ty...
Mercer pisnęła,gdy postacie wepchnęły ją w środek kręgu. Victor złapał ją za rękę,zaś z rękawa kobiety w kapturze wyłonił się mały nóż.
Serce zabiło jej szybciej. Chcą użyć magii krwi. Myślałam,że to tylko mity,ale...Seta i Ammit też uważałam za mit...Nie tego się spodziewałam wchodząc w to wszystko.
Skrzywiła się z bólu,gdy nóż rozciął jej serdeczny palec lewej ręki. Po chwili pojawiły się krople szkarłatnej krwi.
-Niech ta krew połączy tą oto kobietę z Setem,Panem Ciemności i Chaosu-zaintonował Victor,po czym wziął świecę i wycisnął do niej kilka kropli krwi z palca Joy. Buchnęła para.
-Niech jej krew będzie drogą dla Pana Ciemności i pozwoli Mu odnaleźć krew zrodzoną z jej krwi...
Syknęła. Poczuła,że rana zaczyna ją piec. W jej oczach malował się strach. Bała się,że za chwilę się rozpłacze.
-A teraz,niech Wielki Set objawi się nam żyjącym i wejrzy na jej grzeszną duszę!
Victor miał na twarzy minę szaleńca. Uniósł ramiona i mamrotał coś w niezrozumiałym języku.
Płomienie świec zafalowały. Kilka z nich zgasło,a w pomieszczeniu zerwał się nagle zimny wiatr.
Z księgi wyłonił się olbrzymi cień dorównujący rozmiarowi organom milczącym po drugiej stronie pokoju. Zakapturzeni sapnęli cicho.
Cień uformował się w postać nieustalonego zwierzęcia,które ryknęło donośnie.
Serce Mercer waliło jak oszalałe i przeszedł ją dreszcz. Mimo to czuła się dziwnie...spokojna i zrelaksowana.
-O Wielki Secie,rozkaż tej kobiecie sobie służyć a pozwoli ci powrócić!-zakrzyknął Victor. Jego policzki zrobiły się różowe,a włosy przyklejały mu się do czoła. W jego oczach zaś widać było błysk szaleńca.
Zwierzę nazywane Setem skierowało na Joy spojrzenie pustych,czarnych oczodołów.
Ciemne jak noc-pomyślała-Ciemne jak sam chaos.
Po chwili majak ruszył na nią z wrzaskiem. Mercer krzyknęła wyginając plecy w łuk. Poczuła zimno stopniowo rozchodzące się po jej ciele,jak woda wlewająca się do płuc tonącego. Palce jej zdrętwiały. Pulsująca rana zdawała się zagoić.
Wszystko trwało sekundę,ale jak dla niej mogły upłynąć i godziny. Mięśnie zdawały się jej kurczyć i zanikać,a skóra spływać.
Czy tak smakuje śmierć?
Poczuła,jak upada na podłogę. Świat wokół niej zawirował i zamknęła oczy.
-Powstań jako sługa Pana Ciemności!-zagrzmiał Victor.
Otworzyła oczy. Wszystko miało kolor krwi. Tak intensywnie czerwony był świat dla służebnicy Seta.
Z zadziwiającą szybkością wstała i uśmiechnęła się drapieżnie.
-Joy Mercer,powiedz mi:kim jesteś?
-Jestem sługą Wielkiego Seta-głos,który wydobył się z jej gardła z pewnością nie należał do niej.
Jakim cudem słyszę go z tak daleka?-zapytała samą siebie.-Czyżbym nadal była sobą?
-Moim zadaniem jest sprowadzić mego Pana na Ziemię.
-I co w tym celu zrobisz?-spytał Victor.
-Przyprowadzę Wybraną,Osiriona i Pośrednika-odparła automatycznie,jak zaprogramowana. Może i tak było?Zaprogramowali mi ciało na służbę,ale duszy nie zdołali obezwładnić.-I zgładzę tych,którzy mi w tym przeszkodzą...

Mam mieszane uczucia co do tego rozdziału. Na początku wydawał mi się dobry,ale teraz...sama już nie wiem ;c.
Przepraszam,że tak późno,ale nie było mnie przez ten tydzień w domu a że wyszło to dość spontanicznie nie miałam czasu nic napisać ;)
Btw.Ostatnio dowiedziałam się,że Willow po angielsku oznacza wierzba :O Podobnie jak Amber to bursztyn,Joy to radość(pfff!),a Jerome to na polski Hieronim :D Inglisz ys stjupid ^^
Do napisania <3

środa, 3 lipca 2013

Part 14

ASHLEY

-Dzień Talentów?-Brenda zaklaskała w dłonie tego samego ranka przy śniadaniu.-Huhuhu,nie mogę się doczekać!
-Właściwie to Dzień Otwarty-poprawiła Lily popijając świeżo wyciśnięty pomarańczowy sok. Trudy odkryła nową pasję-sadownictwo. Od teraz karmiła ich warzywami i owocami ze swojego ogródka,ale nikt nie wiedział,skąd wytrzasnęła świeże pomarańcze. Najwyraźniej warzywniak ma nowego stałego klienta.
-Oj nieważne-machnęła ręką wciąż podekscytowana Miller'ówna-Ważne,że można będzie się zaprezentować.
- A niby co chcesz przedstawiać?-rzuciła jej jak zwykle sceptyczna siostra.
Brenda wzruszyła ramionami.
-Jeszcze nie wiem. Coś się wymyśli.
-Ja zamierzam opowiadać kawały-wyprostował się dumnie Jason.
Megan parsknęła owsianką na siedzącego naprzeciw Dustina.
-Sorry-wymamrotała i kaszlnęła kilka razy po czym oznajmiła:
-Jeśli przyniesiesz wstyd mnie i rodzicom to następnym razem będzie to czarny humor.
Prychnął.
-Jestem synem Lady-odparł wyniośle-Wiem jak się zachowywać.
Siostra wstała i uśmiechnęła się podstępnie. Wzięła do ręki swoją owsiankę.
-Taaaak?A co syn Lady zrobi...teraz!
Wcisnęła mu zawartość miski na głowę z cichym plaśnięciem. Ashley zachichotała. Pierwszy raz tego poranka dała znak życia. Całą niemal noc spędziła na kończeniu szkica Jasona.Było to nie lada wyzwanie. Każdy artysta wie,że nie mając modela maluje się o wiele ciężej. Mimo to była całkiem zadowolona z efektu. 
Jason obrócił się i popatrzył na siostrę krzyżującą ramiona z tryumfalnym uśmiechem na ustach.
-Jakże mi miło,że postanowiłaś uraczyć mnie swą strawą,pani.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
-Ktoś tu czyta za dużo fantastyki-skwitowała Megan i wyszła z podniesioną głową.
Jason otarł oczy i zwrócił się do wciąż chichoczącej Ashley.
-Słyszałaś co mówi Brenda. W tym dniu można zaprezentować swój talent.
-Wiem-przytaknęła unikając jego spojrzenia. Podłubała łyżką w swojej porcji owsianki,która nagle przestała jej smakować.
Nie chciała się pokazywać gdziekolwiek. Jej talent był trampoliną w jej własny świat. Świat zrozumienia i samoakceptacji. Oni chcieli jej go odebrać. Nie mogła na to pozwolić.
Owszem,chciała zarabiać na życie swoim talentem,ale nie w ten sposób. No bo co jej da wystawienie kilku obrazków na jakimś Dniu Otwartym?Nic poza tym,że będą o niej mówić.
Ashley nie cierpiała być w centrum uwagi.
-No i?-ciągnął Jason-Nie zamierzasz jakoś wykorzystać okazji?
-Nie-odparła krótko i wstała od stołu.
Po drodze niemal wpadła na Dustina. Mruknęła krótkie „sorry” i wypadła z domu. Do rozpoczęcia lekcji zostało jeszcze dobre 20 minut, ale nie wiedziała dokąd indziej miałaby pójść.
Z westchnieniem wygrzebała z torby różową MP3 i skrzywiła się na jej widok. Zawsze to robiła. Nie cierpiała różu,ale dobrze wiedziała,że z matką nie wygra.
W końcu Amber wie lepiej.
Włączyła jednak smętną piosenkę i ze spuszczoną głową powlokła się w kierunku szkoły.
W środku było pusto,ale nie zdziwiła się zbytnio. Kto normalny przychodzi do szkoły prawie pół godziny przed rozpoczęciem lekcji?
Ja-pomyślała ze smutkiem kierując się w stronę pokoju wypoczynkowego-Jestem odmieńcem. Nawet własna matka mi to powtarza.
Przysiadła na jednym z foteli i przyciszyła muzykę Po jej policzku spłynęła samotna łza.
Czemu muszę się zachowywać jak skończona idiotka?-pomyślała z goryczą.-Czemu nie mogę być taka jak chociażby Megan?Jest jaka jest,ale przynajmniej nie da sobą pomiatać. A ja?Nawet nie mam odwagi skorzystać z szansy...
Ashley musiała przyznać sama przed sobą,że Dzień Talentów tak naprawdę może być jej szansą. Lubiła myśleć,że to jest jej prawdziwy świat,ale nie dało się w nim żyć w nieskończoność. Musiała się w końcu przełamać.
Tylko jak...
Odpowiedziała jej jedynie cisza.
Pociągnęła kilka razy nosem i otarła błyszczące łzy z policzków.
-Dlaczego płaczesz?-usłyszała nad sobą miękki i łagodny męski głos. Popatrzyła wyżej i ujrzała Jasona patrzącego na nią z nieśmiałym,pocieszającym uśmiechem.
-Jason....-wyrwała z uszu słuchawki-Co ty tu robisz?Jak mnie znalazłeś?
-Szedłem za tobą cały czas,ale miałaś słuchawki na uszach.
Chłopak usiadł obok niej. Widać było,że mówił prawdę. Koszulę miał krzywo zapiętą,a krawat rozwiązany. Jedynie jego bujne włosy jakoś się prezentowały.
-Chciałam być sama...
-Co ci zrobiłem?-wtrącił bez ogródek-Jeśli cię czymś uraziłem to przepraszam.
-Nie,ty nie zrobiłeś nic złego-zaprotestowała Ashley.-To ja jestem idiotką.
-Ej,nieprawda. Nie cierpię gdy ktoś tak o sobie mówi.
-Ale zachowałam się nieodpowiednio. Chciałeś dobrze a ja...no cóż. Wyszło jak zwykle.
-Czemu tak bardzo nie chcesz wystawić swoich prac?-ciekawość zwyciężyła nad jego wcześniejszymi słowami-Boisz się?
Skinęła głową,a potem nią pokręciła. Sama nie wiedziała.
-To o co chodzi?-spytał łagodnie.
Odetchnęła głęboko i zaczęła mu opowiadać czym jest dla niej hobby. Gdy skończyła,jego oczy były szeroko rozwarte ze zdziwienia.
-Jej-skwitował kręcąc głową-To niesamowite. Nigdy nie spotkałem kogoś,kto traktowałby swój talent tak poważnie.
Ashley wzruszyła tylko ramionami.
-Muszę zacząć żyć naprawdę...
-Żyjesz naprawdę-zapewnił Jason.-Nikogo wcześniej tak nie bawiły moje dowcipy.
Lewis zachichotała. Tak,to była prawda. Żarty Jasona zawsze były dla niej swego rodzaju pocieszeniem.
-Są genialne,ale nie o to mi chodzi. Muszę...przestać się bać. Nie wszystko w życiu może być przyjemne.
-Więc wystaw swoje prace-nalegał Jason-Te z zachodem słońca i jeszcze jakieś. Na pewno nie pożałujesz.
-Na pewno-powtórzyła jak echo Ashley.
Jason uśmiechnął się pokazując dołek w policzku. Przypomniało jej to o portrecie,który miała w torbie.
-A skoro o rysunkach mowa...-zaczęła nieśmiało odgarniając włosy za ucho.-Proszę.
Wręczyła zaskoczonemu chłopakowi jego portret wykonany ołówkiem. Odcienie szarości nadawały twarzy chłopaka poważniejszy wygląd niż w rzeczywistości,ale mimo to bez problemu odwzorowywał młodego Clarke'a.
-Wow-wyszeptał przyglądając się swemu szaremu odbiciu na kartce-Jest...niesamowity,dziękuję.
-Cieszę się,że ci się podoba. Zaczęłam go robić dawno temu,ale nie był okazji dokończyć i teraz jak się nadarzyła postanowiłam ją wykorzystać i...-trajkotała niczym Brenda zdenerwowana,ale zdecydowanie mniej niż na początku Ashley. Zamilkła jednak,bo chłopak niespodziewanie nachylił się bliżej i wziął ją a rękę.
-Jest śliczny Ashley. Ale ja nie mogę go przyjąć.
-Dlaczego?-zamrugała zaskoczona.
-Bo tobie się przyda bardziej. Wystaw go razem ze swoimi pracami.
-A-ale,jesteś pewny?-wyjąkała. Takiej odpowiedzi się nie spodziewała.
-Na sto procent. Doceniam to,ale uważam,że bardziej na niego zasługujesz. Skoro dzięki niemu masz szansę pokazać,jak jesteś utalentowana to zrób to.
Lekko ścisnął dłoń blondynki widząc,że nie jest do końca przekonana.
-Tylko...obiecaj mi,że to zrobisz.
Ashley skinęła potulnie głową cały czas patrząc w jego łagodne,brązowe oczy przypominające kolorem orzechy.
-Obiecuję-wyszeptała.
-A więc nie możesz się teraz wycofać.
-Nie zrobię tego.
Zachowanie chłopaka jakby zahipnotyzowało Ashley. Dziewczyna zwyczajnie nie była w stanie mu odmówić. Nie po tym co dla niego zrobiła i jakie pokładał w niej nadzieje.
Muszę być odważna. Teraz mam dla kogo.
-Pójdziesz ze mną się zgłosić?
-Teraz?
Skinęła głową.
-Może lepiej po lekcji?-zasugerował wstając.
-To był już dzwonek?!-Ashley gwałtownie poderwała się na nogi.
Jason wzruszył ramionami wsuwając ręce do kieszeni.
-Zwariowałeś?!Mamy biologię!
-No i co z tego?
-Jak to co?-obruszyła się Lewis.-Spóźnimy się na kartkówkę!
-Tragedia-skwitował Jason.
Ashley zmarszczyła gniewnie brwi i ruszyła zamaszystym krokiem do klasy.
-Żartowałem!-rzucił za nią Jason ledwo powstrzymując śmiech.
-ZAMORDUJĘ CIĘ KIEDYŚ!!!
-I tyle w kwestii tego,że moje żarty są śmieszne.-mruknął Jason sam do siebie i pognał na poszukiwanie rozwścieczonej blondynki,która prawdopodobnie dotrzyma słowa.

Ta dam! Świeżutki rozdzialik,prosto z maszyny ^^
Beansy Boo odzyskuje wenę i wiarę w dobro tego świata!
Obejrzałam film i stwierdzam,że gdybym nie znała wcześniejsze fabuły(czyt.Jara) to byłby świetny. Serio. Nawet Mabian. Mara i jej znak Sibuny rozwalił system xD Na szczęście mało było Jeroy'a,a właściwie prawie wcale,waldzio chyba dostał w łeb od Diane i zapakowali go do wora,żeby nie mógł działać.
Ale ostatnio zauważyłam też,że od dzieciństwa mam tendencję do łączenia par,które albo nie będą istnieć,albo są skazane na porażkę -_- Najpierw Jara,a teraz Jonerys z "Pieśni Lodu i Ognia"(chociaż póki seria trwa wciąż mam nadzieję).
Dziękuję za(ponad!) tysiąc wejść. Jestem zaszczycona :*
Ale siem rozpisałam :3 Od jutra trzeba nadrabiać zaległości na innych blogach,ale teraz...
Żegnam <3