Jak w tytule. Przepraszam Was wszystkich za moją nieusprawiedliwioną nagłą nieobecność. Przyznaję bez bicia,że nie miałam zamiaru tu wracać,ale wczoraj,w Święta zobaczyłam komentarz MClarke "Beansy,gdzie się podziewasz? :c" i zrobiło mi się smutno,czułam się winna,wpadłam w depresję itp itd.
MOJA WINA,MOJA WINA,MOJA BARDZO WIELKA WINA!!
Poza tym:
a)mam teraz pełno nauki=brak czasu.
b)mój stary komputer zakończył żywot ([*]) a wraz z nim opowiadania.
c)pracuję nad czymś innym,o zupełnie innej tematyce,ale jest to dzieło dla wyjątkowej osoby <3
d)znudziło mnie HoA.
e)jestem obecnie uzależniona od The Walking Dead(Daryl I love you! <3)
No. Nie obiecuję,że będę pisać regularnie,ale przynajmniej się postaram. Na razie mogę tylko obiecać,że będę na bieżąco komentować,zwłaszcza opowiadania MClarke i Sapphire. Kocham Was <3
{ The Anubis Generation}
czwartek, 26 grudnia 2013
czwartek, 19 września 2013
Part 20
NINA
Kiedy wrócili do domu Anubisa
po pokazie talentów,Nina nie kryła zdenerwowania zbliżającą się
rozmową z dziećmi. Po tym,co usłyszała od Eddiego nie była w
stanie myśleć o niczym innym. Świadomość,że zło naprawdę
czyhało w murach szkoły napawała ją grozą.
Trudy jak zwykle wykazała się
doskonałym wyczuciem czasu i sytuacji i w salonie czekał na nich
talerze pełen ciasteczek oraz dzbanek z ciepłą herbatą.
Przynajmniej dobre rzeczy
wciąż pozostają takie same-pomyślała z uśmiechem i sięgnęła
po kubek z parującym napojem. Zbierała myśli na rozmowę z
dziećmi,ale odrobina przyjemności jej nie zaszkodzi. A przynajmniej
tak by było,gdyby do holu nie wpadł nagle rozgorączkowany Dustin.
Oddychał ciężko,a na jego twarzy malowało się przerażenie. Z
jego gardła wydobył się cichy jęk.
-Dustin wszystko w
porządku?-spytał Fabian z niepokojem obserwując syna.
-T-tak tato-wyjąkał i szybko
rozejrzał się po pokoju.-Ja tylko...pójdę na chwilę do..pójdę
po Lily...
-Lily jest w szkole razem ze
wszystkimi-Nina zmarszczyła brwi. Coś musiało się stać.-Przecież
wiesz.
Uśmiechnął się nerwowo i
zachichotał.
-No tak,jak mógłbym
zapomnieć...Pójdę już do siebie...Na razie!
Siedząca obok Niny Amber
wzruszyła ramionami.
-Na mój gust on się dziwnie
zachowuje-stwierdziła patrząc tęsknie na ciasteczka. Pewnie znowu
była na jakiejś diecie i walczyła z pokusą.
-Taak,to dziwne-odezwał się
Eddie siedzący na krześle w jadalni.-Myślicie ,że to...
Nina uniosła brwi i pokręciła
głową. Osirion rozłożył ręce.
-O co chodzi?-spytała ostro
Lewis-Jeżeli chodzi tu o Sibunę...
-Cicho Amber!-syknął Fabian.
-Przecież nikogo tu nie
ma-mruknęła przewracając oczami-No,oprócz nas. Ale luz,Fabian.
Jeśli chodzi o Sibunę to dotyczy nas wszystkich.
Nina westchnęła i odłożyła
kubek z herbatą. Posłała szybkie spojrzenie Eddie'mu,który skinął
głową.
-Ja i Eddie sądzimy,że nasza
niedawna rozmowa była nie do końca nieuzasadniona.
-Jaśniej proszę-warknęła
Amber-Moje szare komórki odwykły od rozwiązywania zagadek.
-Ja i Nina...właściwie to ja
miałem wizję-wyrzucił Eddie.
Amber wytrzeszczyła oczy.
-Wow. Tobie do tej pory się to
zdarza?
-No właśnie nie. To był
pierwszy raz od sprawy z Frobisherem w trzeciej klasie. Sądzimy,że
to nie przypadek.
-Czemu od razu nie
powiedzieliście?-Amber była coraz bardziej wzburzona.-Detektyw
Millington wpadłaby na jakiś trop.
-Chciałaś powiedzieć detektyw
Lewis-poprawił ją z uśmiechem Alfie.
-Tak,właśnie to miałam na
myśli-mruknęła blondynka oglądając paznokcie.-Co było w tej
wizji?
-Zło.-Eddie przełknął
ślinę.-Coś...strasznego.
-Jak bardzo strasznego?-Amber
przechyliła głowę.
-Było tam...zwierzę-Eddie
patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem-Ono...połknęło Joy.
Amber wessała gwałtownie
powietrze w płuca i zakryła usta dłonią. Nina przygryzła wargę.
Słyszała tę historię,ale za każdym razem gdy Eddie o niej
wspominał przechodziły jej po plecach ciarki. Nigdy nie lubiła
Joy,ale to był zbyt straszny los nawet jak dla niej.
-Słuchajcie,musimy w końcu
uświadomić dzieciom co tak naprawdę się tutaj dzieje-odezwała
się milcząca jak dotąd Patricia. Była blada i przestraszona.
Nina nigdy wcześniej jej takiej nie widziała. Bardzo się zmieniła
przez te kilkanaście lat. Macierzyństwo dobrze się jej
przysłużyło.
-Myślałam o tym przed
wysłaniem ich do szkoły-westchnęła Nina sięgając za bluzkę i
wydobywając Oko Horusa. Wzięła medalion do ręki i otarła palcem
czerwony kryształ. Wisior zdawał się postarzeć wraz z nią;na
drewnie widoczne były małe rysy,ale klejnot pośrodku wciąż lśnił
rubinową czerwienią.-Ale nie sądziłam,że będzie im to
potrzebne.
-Nikt z nas nie sądził-dodał
Eddie.-Poczekajmy aż zakończy się Dzień Talentów i spotkajmy się
z nimi w szkole. Nie ma czasu do stracenia.
Zanim jednak ostatecznie
zamknięto uroczystość zapadł wieczór. Mieszkańcy Anubisa ze
zdziwieniem przyjęli wiadomość o nadzwyczajnym spotkaniu,ale
stawili się wszyscy pięcioro. Nina uśmiechnęła się lekko
spoglądając na nich. Nas też było pięcioro...
Siedzieli w sali teatralnej.
Właściwie to dzieci siedziały. Dawna Sibuna stanęła wokół Niny
i Eddiego z poważnymi minami. Dustin i Lily siedzieli obok siebie z
niepewnymi minami,Nick i Blair wyglądali na nieco przestraszonych
Eddie zmarszczył brwi. Brakowało jednej osoby.
-Z tego co wiemy,jest was
piątka-odezwała się Nina-Gdzie jest Megan?
Trójka spojrzała
oskarżycielsko na Dustina. Chłopak spuścił głowę.
-Dustin?-powiedział miękko
Fabian-Co się stało?
-Wiemy-wyrzucił z siebie młody
Rutter gwałtownie unosząc głowę. Na jego policzkach błyszczały
łzy,ledwie widoczne w ciemnej sali.-Wiemy o tym,kim byliście. Gdzie
byliście. Ale nie wiemy jednego. Po co?
-Dustin-Nina starała się
opanować nerwy-Odpowiedz tacie.
Chłopakowi zadrżały wargi gdy
się odezwał.
-Ona...porwano ją.
-Co?!-krzyknęła
Patricia.-Jak?!
-Byliśmy na spacerze. Przy
stróżówce.-Dustin wyraźnie walczył ze łzami.-Powiedziałem
jej...nieważne. A potem ktoś wciągnął ją do środka. I to
przeze mnie!
Głos zaczął mu się załamywać
i po chwili wybuchnął płaczem. Siedząca obok brata Lily
przytuliła go.
Nina usiadła na jednym z
foteli. Oddychała niespokojnie starając się ułożyć w głowie
fakty. Megan porwana.
O Boże.
-Hej,spokojnie-wtrącił
Eddie-Jeśli posłuchacie co chcemy wam powiedzieć być może
zrozumiecie dlaczego Megan została porwana.
Opowiedzieli wszystko. Każdy
mówił na zmianę. O Kielichu. Frobisherach. O Masce. Ammit i
grzesznikach(Lily prawie zemdlała!). A przede wszystkim o Sibunie.
-Sibuna?-powtórzyła Blair
niepewnie.
-Anubis wspak-wyjaśniła dumna
Amber-Ja to wymyśliłam!Ja sama!
-To prawda-Patricia uśmiechnęła
się mimowolnie.
-Więc,uważacie,że Megan
została porwana,bo jest jakąś Wybraną?-spytał Nick.
-Nie jakąś-sprostowała
Nina-Wybrana ma potężną moc. Ona i jej Osirion mogą używać
tego.
Zdjęła z szyi Oko Horusa i bez
słowa wręczyła je zdziwionej Lily. Pozostali natychmiast pochylili
się nad nim.
-Dlaczego mi go dajesz?Przecież
to Megan jest Wybraną a ja...
-Weź go-przerwała stanowczo
Nina-Nie mamy pewności czy to akurat Megan. Zaufaj mi skarbie,przy
tobie będzie bezpieczny.
Lily niepewnie założyła
wisior na szyję. Wpatrywała się we wściekle czerwone oko z
ciekawością. Podobnie jak Nina przed laty gdy dostała go od
Sary...
-Jest kluczem do wielu przejść
i przedmiotów w domu-powiedział Eddie.-Bez niego nie będziecie w
stanie sobie poradzić.
-Myślałam,że jedynie Wybrana
i Osirion mogą go używać.
-Otóż to. Nick.-Eddie spojrzał
na chłopaka.-Jesteś prawdziwym synem swojej matki wiesz?
Chłopak uśmiechnął się
niepewnie.
-Victor też mi to powiedział.
Wszyscy zgodnie wybuchnęli
śmiechem.
-Victor nie miał na myśli tego
co ja. Powiedz mi,byłeś tu pierwszy?
-Nie-Nick pokręcił
głową-Pierwszy był Dustin. Ja byłem zaraz po nim.
-Właśnie. A ja gdy tu wszedłem
usłyszałem,że tu jesteś.
-Skąd?
-Dom-zaśmiała się Nina-Czasem
do nas mówi.
-Jak to:mówi?-Lily zmarszczyła
brwi.
-Tak jak ja teraz do ciebie
kochanie. Po prostu. Tak jest i już.
-Więc to ja jestem
Osirionem?-spytał podejrzliwie Nick.
-Wydaje mi się,że w tych
sprawach jestem ekspertem więc tak. Wydaje mi się,że tak.
Nick pokiwał wolno głową.
Widocznie musiał się nad tym trochę zastanowić.
-No,to skoro ustaliliśmy
wszystkie nudne detale-odezwała się Amber stając przed szereg.-To
ja,założycielka pierwszej Sibuny mianuję was...Sibuną.
Przyłożyła dłoń do oka w
geście Sibuny. Nina i jej przyjaciele zrobili to samo.
-No,powtórzcie-zachęciła
Amber.
-Sib...
-Albo nie,stop!-przerwała
nagle-Ten znak obejmują prawa autorskie,więc wy będziecie to robić
lewą ręką. No. A więc...
-Sibuna!-wykrzyknęli zgodnie i
pierwszy raz tego wieczora zaśmiali się z prawdziwą radością.
Tak,wiem,że krótki,ale kompletnie nie mam weny ostatnio :/
No i ta szkoła. Nie daje o sobie zapomnieć. Bardzo przepraszam,ale teraz tak po prostu będzie,ale postaram się dodawać rozdział raz na tydzień lub dwa. Zależy od wolnego czasu.
Return of Sibuna!Mam nadzieję,że udany,mam już pomysły na dalszą część,tyle że czasu wiecznie brak...
Ostatnio zauważyłam w swoim gronie istne wcielenie Jary^^ Fak ju dżeroju przebrzydły,to Jara świeci przykładem!
No.
Do zobaczenia <3
niedziela, 1 września 2013
Part 19
MEGAN
Megan Clarke zdusiła w sobie
ochotę by zwymiotować,gdy usłyszała nowinę jaką mieli do
przekazania rodzice. Zamiast tego wpatrywała się w nich z
niedowierzaniem dostrzegalnym w szeroko otwartych niebieskich oczach.
Nie wiedzieć czemu miała wrażenie,że dostała solidnego kopa w
żołądek. Jej rodzice wciąż...grr,to zbyt obrzydliwe i szokujące
by o tym myśleć.
-Słucham?-wydusiła z siebie
wreszcie
-Wiem,że to dla was
szok,ale...-zaczęła Mara.
-Szok?-parsknęła Megan
przerywając jej-Czy wyście upadli na głowę?
-Megan Hershey Clarke masz w tej
chwili przestać mówić tak o swojej matce!-warknął Jerome
taktownie nie wspominając,że i jego to uraziło.
Megan przewróciła oczami
słysząc swoje znienawidzone drugie imię. Nikt poza jej rodziną i
instytucjami publicznymi,do których należała go nie znał i
chciała żeby tak zostało. A ojciec musiał się naprawdę bardzo
wkurzyć,jeśli je wymienił. Nie dała się zastraszyć.
-Ale czy to rozsądne z waszej
strony?-spytała łagodniejszym tonem.
-Cóż,stało się-stwierdziła
Mara dotykając płaskiego brzucha-Nie planowaliśmy tego,ale się
cieszymy.
-W zasadzie dlaczego nie?-dodał
wesoło Jerome.
Jason milczał i Megan nie była
pewna,czy ten jeden jedyny raz będzie jej sojusznikiem,czy też
będzie jak zwykle.
-A chociażby dlatego,że to
szesnaście lat różnicy?-podsunęła starsza z rodzeństwa rzucając
bratu rozpaczliwe spojrzenie. Jason ocknął się z szoku i zamrugał
długimi jasnymi rzęsami skrywającymi orzechowe oczy.
-Megan przestań być
sceptyczna-westchnęła Mara-Musisz się z tym pogodzić.
-Wyluzuj siostrzyczko-uśmiechnął
się nagle Jason.-Będzie niezła zabawa.
Miała ochotę zacisnąć czarne
paznokcie na szyi brata. Jak zwykle musiał się dobrze bawić jej
kosztem.
Jerome uśmiechnął się swoim
słynnym uśmiechem intryganta.
-Tak Meggy-przytaknął-To
będzie zabawne.
Mara szturchnęła go lekko w
żebra,ale uśmiechnęła się. Rodzice wyglądali na takich
szczęśliwych. Nie mogła tego znieść.
Poderwała się z łóżka
Blair.
-Skoro tak dobrze się
bawicie...
Powiedziała i wyszła
trzaskając drzwiami.
Czasem miała wrażenie,że
dorośli są kompletnie nieodpowiedzialni i teraz miała tego
doskonały przykład. Jak oni wyobrażali sobie przyszłość?Przecież
nie są już najmłodsi. A ona i Jason wkrótce opuszczą dom na
stałe....
Ale przynajmniej wtedy ucieknie
od problemu.
Nie mogła uciec natomiast przed
Dustinem,który stał w holu i wysłuchiwał z uwagą ojca,który z
ożywieniem mówił coś o sarkofagu stojącym w holu.
Na jego widok serce jej się
ścisnęło. Wyglądał cudownie w brązowym T-shircie z guzikami i
ciemnych dżinsach. Jego oczy promieniały,gdy śmiał się ze słów
Fabiana. Zawsze gdy miała doła potrafił ją rozbawić do łez,a
ona z zachwytem wpatrywała się w jego oczy,które przybierały
barwę bursztynu ilekroć się śmiał. Westchnęła tęsknie i
ruszyła po schodach mając nadzieję,że przejdzie niezauważona.
Marne szanse. Gdy tylko
postawiła pierwszy krok,schody zaskrzypiały i Rutter'owie zwrócili
się w jej kierunku. Skrzywiła się przeklinając w duchu wiek
Anubisa.
Dustin nagle spoważniał i
odchrząknął na jej widok,a jego piękne oczy zastygły w bezruchu.
Przestań!-chciała
krzyknąć Megan stawiając kroki w dół. Poczuła że pęknie jej
serce,jeśli jeszcze raz ujrzy na jego twarzy tak doskonale maskowany
smutek-Nie patrz tak na mnie,chcę żebyś znów się śmiał.
I żeby było tak jak
kiedyś...
Postawiwszy ostatni krok na dole
zastygła w bezruchu sparaliżowana nagłą myślą. Czy rzeczywiście
mogłaby znieść wszystko łagodniej,gdyby Dustin był przy niej?
-Panie Rutter-skinęła głową
Fabianowi i spojrzała na Dustina,po czym minęła ich i ruszyła do
salonu. Dustin mruknął coś do ojca i po chwili poczuła jak jego
ręka ściska jej ramię. Nie musiała patrzeć by wiedzieć,że to
on. Zawsze miał ciepłe dłonie.
-Megan.
Odwróciła się. Jego głos był
łagodny i miękki. Przełknęła ślinę starając się spojrzeć mu
w oczy i równocześnie wyglądać na dumną i pewną siebie.
-Czy coś się stało?
Pokręciła głową
zafascynowana brzmieniem jego głosu. Z rozkoszą wpuszczała go w
uszy,sprawiając,że mózg wariował z tęsknoty a ona sama traciła
głos. Mimo suchości w gardle wykrztusiła:
-Nie.
Przechylił głowę spoglądając
w jej jasne oczy. Megan miała czasem wrażenie,że potrafią odbić
wnętrze jej duszy. Tak bardzo niebieskie i przezroczyste były. Tym
razem była pewna,że ją zdradzą.
-Przecież widzę-odparł z
rozbawieniem.
Zmarszczyła gniewnie brwi. I on
postanowił zabawić się jej kosztem?
Strząsnęła jego rękę.
-Zostaw mnie. Muszę zaczerpnąć
świeżego powietrza. Muszę być sama.
-Nie-zaprotestował
pewnie-Potrzebujesz się wygadać. Przejdźmy się.
-Kto ci powiedział,że akurat
tobie?-odparła obnażając słabość prawdziwego charakteru.
Dustin wzruszył ramionami.
-To nieważne komu. Ważne,żeby
się wygadać.
-Powiedział szesnastoletni
psycholog-zadrwiła.
Puścił jej słowa mimo uszu.
Megan wiedziała,że jej sarkazm nie robił na nim najmniejszego
wrażenia,ale stanowił jej jedyną obronę. Jak miecz bez rękojeści.
Wyszli z Anubisa i skierowali
się w dół,w kierunku stróżówki. Megan nie miała najmniejszej
ochoty się odzywać,ale Dustin zmusił ją.
-No więc będziemy tak szli w
milczeniu czy powiesz mi co cię trapi?
Uparcie zacisnęła usta,a
Dustin westchnął.
-Meg,daj spokój. Będzie ci
lepiej.
-Moja matka jest w
ciąży-wymamrotała.
Uniósł brwi ze zdziwienia.
-Naprawdę?To wspaniale!
Parsknęła z pogardą.
-Kolejny cholerny
optymista,który ma w dupie konsekwencje.
-Powinnaś czasami przestać być
taką pesymistką-powiedział jakby urażony. On sam był
realistą,ale jej słowa nieco go ubodły.-Dlaczego się nie
cieszysz?
-Po co im trzecie
dziecko?Przecież mają nas.
Dustin uśmiechnął się
porozumiewawczo.
-Mam ci wytłumaczyć jak do
tego dochodzi?Nie zawsze dzieje się to zgodnie z planem,wiesz?
-Wiem!-kopnęła ze złością
kamień. Za kogo on się uważał?
-Ale czemu nikt nie pomyśli o
konsekwencjach?
-Co masz na myśli?-Dustin
zmarszczył brwi i przystanął na chwilę.
-Moja mama nie jest już
najmłodsza...ciąża może źle wpłynąć na jej zdrowie. Nie chcę
żeby coś jej się stało. Jest potrzebna,mnie tacie i Dustinowi.
Była zaskoczona otwartością z
jaką się do niego odniosła. Ale tak właśnie działał na nią
Dustin. Potrafił sięgnąć do jej wnętrza i czerpać z niego
garściami.
-Nie przesadzaj-mruknął-Nie
jest przecież znowu taka stara.
-Ale i tak się o nią
boję-skwitowała i skrzyżowała ramiona na piersi-Czy teraz jak
odbyłam tę spowiedź możemy wrócić?
-Nie.-pokręcił przecząco
głową-Wcale nie jest ci lepiej. Coś jeszcze cię męczy.
-Nic mnie nie...-zaprotestowała
gwałtownie i urwała z przerażeniem odkrywając,że mógł ją
przejrzeć. Zawsze była mistrzynią w ukrywaniu emocji.
-Nie co?-uniósł brew.
-To nie twoja sprawa!-warknęła
rozwścieczona.-I tak zmusiłeś mnie żebym powiedziała ci
wystarczająco dużo.
-Ja cię
zmusiłem?-prychnął-Torturowałem cię,albo groziłem?Sama mi
powiedziałaś.
Zmusiłeś mnie całym
sobą-pomyślała Megan-Wystarczy,że na mnie spojrzałeś...
-Nieważne-mruknęła-Wracajmy.
Znajdowali się kilka kroków od
stróżówki,a dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty się do niej
zbliżać. Zalała ją fala strachu i niepewności.
-Jeszcze nie-Dustin był dzisiaj
wyjątkowo uparty.
Megan odważyła się podnieść
wzrok z ciężkich butów i spojrzeć w jego łagodne oczy.
Dostrzegła w nich niepokój.
-Skoro ty powiedziałaś mi co
cię męczy...to może ja powinienem się zrewanżować?
Serce jej drgnęło,ale zdobyła
się tylko na wzruszenie ramionami.
-Jak chcesz.
Dustin ruszył w kierunku
stróżówki i oparł się o ceglaną ścianę. Megan spojrzała na
niego pytająco i podeszła do niego.
-Chodzi o to...ta cała
tajemnica-wskazał ręką na budynek-Uświadomiła mi...nie bardzo
wiem jak to powiedzieć...
Czarnowłosa przechyliła głowę
i w napięciu oczekiwała na ciąg dalszy usiłując wyłowić jego
słowa spośród bicia serca,którego łomot wypełniał jej uszy.
-Megan-westchnął-Znamy się
tak długo. Przez to całe zamieszanie stajemy się dla siebie obcy
zamiast dalej się przyjaźnić. Nie chcę żeby tak było
dalej,rozumiesz?
Panna Clarke odsunęła się od
chłopaka na kilka centymetrów.
-Chcesz
powiedzieć,że...-przełknęła z trudem ślinę-Chcesz,żeby było
jak dawniej?
-Tak.-skinął powoli głową-Chcę
byśmy znowu się przyjaźnili.
Megan poczuła jakby ktoś
zgasił w niej ogień. Dostała solidny kubeł zimnej wody,który
skutecznie ugasił pożar tęsknoty stopniowo wypalający jej ciało.
On tego nie czuł.
-Myślałam...-wykrztusiła-Że
ty też...aaa!
Dustin wytrzeszczył oczy i
zanim zdążył się zorientować,szczupła kobieca dłoń zacisnęła
się wokół ust Megan wciągając ją do środka budynku.
Hershey użyto za zgodą :D
Dobra,wiem,że za późno dodałam informację o 8 komentarzach,ale to nie zmienia faktu,że miało tyle być...
Coś dla fanów Mustin'a(ma się ten dar do wymyślania nazw xD). W sumie to lubię tę parę,ale nie mam pojęcia jak się potoczą ich dalsze losy ^^
Jutro szkoła -,-. Dołuje mnie to...
Następny tradycyjnie za 8 komentarzy :3
Do napisania ;)
czwartek, 22 sierpnia 2013
Part 18
JEROME
-Nareszcie-westchnęła Mara
Clarke gdy tylko ich elegancki sportowy samochód wjechał na podjazd
na terenie szkoły.-Myślałam,że ta jazda nigdy się nie skończy.
-Źle się czujesz?-spytał z
troską Jerome jednym ruchem gasząc silnik.-Zbladłaś.
-Nic mi nie jest-uśmiechnęła
się lekko i ścisnęła jego dłoń-Nie przejmuj się.
-Jak mam się nie przejmować
kiedy...
-Cii-położyła mu palec na
ustach-Nie wypowiadaj tego głośno. Ktoś może usłyszeć,a nie
chcę żeby dzieci dowiedziały się od kogoś innego niż od nas.
-Dobrze-odetchnął rozglądając
się dookoła.-Fajnie jest wrócić,co?
-Pewnie-skinęła głową i
złapała męża pod ramię-Idziemy?
Clarke'owie zeszli z podjazdu i
ruszyli wybrukowaną ścieżką prosto do domu Anubisa,w którym
przeżyli tyle cudownych chwil. Gdyby nie Anubis,zapewne nigdy nie
poznałby Mary.
I Willow.
I Joy.
Skrzywił się lekko na
wspomnienie tej ostatniej. O ile Willow była zwykłym „wypadkiem
przy pracy”,desperackim pragnieniem znalezienia bratniej duszy i
kogoś,z kim mógłby spędzać czas,podczas gdy każdą wolną
chwilę spędzał z Amber,o tyle Joy była znacznie poważniejszym
problemem.
Drugi raz w ciągu roku
przekroczyli próg architektonicznego dzieła Frobisherów. Jerome
pamiętał jak dziś widok tego samego holu wypełnionego
nastolatkami-ach nie,byli już dorośli-wyjeżdżającymi z tego
magicznego miejsca zdawałoby się,że na zawsze. Pamiętał
uściski,cierpkie uśmiechy,ukradkiem lejące się łzy i gorzki smak
słów wypowiadanych na pożegnanie ze świadomością,że to
naprawdę już koniec. Tego dnia wyjeżdżali na uczelnię razem z
Joy. Zamierzali studiować na tej samej i zamieszkać razem. Dla
Jerome'a Clarke'a drzwi do tajemnic życia dopiero się otwierały.
Pamiętał jednak swoje
pożegnanie z Jaffray. Uśmiechnęła się wtedy ciepło i
poprosiła,żeby nigdy o niej nie zapomniał. Obiecał jej to z ręką
na sercu,a w kącikach jego oczu zebrały się łzy,które otarł ze
złością. Nikt nie mógł zobaczyć,że Jerome Clarke,ten egoista
bez serca,płakał.
I dotrzymał słowa danego Marze
W salonie siedziała jak zwykle
znudzona i naburmuszona Patricia,obok niej stał zamyślony Eddie,a w
kuchni z ciepłym uśmiechem na ustach kręciła się Nina pomagając
Trudy przy cieście.
Zupełnie jak przed kilku
laty-odkrył
ze zdumieniem Jerome-Brakuje jeszcze Amber wygłaszającej
monolog na temat szkodliwości zmywania naczyń na paznokcie i
Alfie'go zajadającego się kilkucentymetrową kanapką.
W domu Anubisa czas się
zatrzymywał,ale to co działo się za jego murami nabierało
zawrotnego tempa.
Mieszkanie,które wynajął z
Joy mieściło się na osiedlu kilka minut drogi spacerem od uczelni.
Żyli skromnie,uczyli się,śmiali,spędzali czas na mieście albo w
domu na oglądaniu komedii romantycznych,na których Jerome zawsze
zasypiał,a które tak uwielbiała Joy. Do czasu...
Pewnego ranka siedział w domu
sam;Joy miała wykłady rano,zaś on dopiero późnym popołudniem.
Próbował się uczyć,gdy nagle usłyszał dzwonek do drzwi.
Otworzył je i oniemiał. W progu,w ciemnych szortach odsłaniających
zgrabne,opalone nogi i jasnym topie prezentującym ładny rowek
między piersiami stała ona. Mara Jaffray po trzech latach od
skończenia liceum zapukała ponownie do jego życia uruchamiając
lawinę kamieni,które spadły z serca Jerome'a z chwilą,gdy ją
zobaczył. Ulżyło mu,bo był ciekaw co się z nią dzieje,ale gdy
upuściła karton i schyliła się,żeby go podnieść odgarniając
za ucho kosmyk gęstych,czarnych włosów,serce zabiło mu szybciej i
zdal sobie sprawę,jak bardzo za nią tęsknił. A gdy uśmiechnęła
się niewinnie i powiedziała „Cześć Jerome. Miło cię widzieć”
popatrzył na nią ze zdziwieniem. Najwyraźniej ona też nie miała
pojęcia,że go spotka,ale nie dała tego po sobie w żaden sposób
poznać.
-Co tu robisz?-spytał
uspokajając się
Mara zmarszczyła brwi.
-Och,przeprowadziłam się
wczoraj i potrzebuję drobnej pomocy. Starsza pani z pierwszego
piętra powiedziała,że cię tu znajdę.
Pytała...o mnie?Czy to
możliwe,żeby wiedziała,że mieszkam właśnie tu?
Odchrząknął.
-Co to za problem?
-Nie mam wody w kuchni. Zatkany
zawór albo coś. Nie znam się na tym. Pomożesz mi?
-Hmm,jasne.
Od tej pory życie Jerome'a
Clarke'a stanęło na głowie. Nagłe pojawienie się Mary
sprawiło,że nie był w stanie skupić się na nauce. Spotykali się
rano na kawie w jej albo jego mieszkaniu i rozmawiali. Dowiedział
się,że sprowadziła się tutaj,bo w wieżowcu,w którym wcześniej
mieszkała trafiła na uciążliwych sąsiadów. Były to luźne
pogawędki z plecami Joy. Wprawdzie wiedziała,że Mara mieszka
piętro niżej,ale nie robiła z tego powodu problemów. Jaby nie
wyczuwała w niej żadnego zagrożenia. A Jerome nie dawał jej
powodów. Dopóki któregoś dnia Jaffray nie zaczęła.
-Jerome,pamiętasz gdy byliśmy
razem?
-Tak-skinął ostrożnie głową
dyskretnie wciągając powietrze.
Uśmiechnęła się do niego
sprawiając wrażenie zawstydzonej. Wstała z krzesła i usiadła na
małej wysepce kuchennej ściskając w dłoniach kubek z kawą.
-Wybacz. Nie powinnam chyba o
tym mówić.
-Dlaczego?Porozmawiajmy...
-Pokręciła głową.
-Nie. Zebrało mi się na
wspomnienia,to wszystko.
-No to powspominajmy-nie
ustępował Jerome. Podnosząc się poczuł lekkie kłucie w sercu.
Wiedział,że zbliża się do granicy,ale był za daleko by się
cofnąć.
Udała,że go nie słyszy.
-Jak ci się układa z Joy?
-Całkiem dobrze. A ty?Masz
kogoś?
-Nie.
Pokiwał głową. A więc jest
wolna. Gdyby tylko on...
-Tęsknię-wypaliła
niespodziewanie. Jerome stłumił narastającą ekscytację
-Słucham?
-Za nami. Za tym co się stało
zanim...
Nie mógł się dłużej
powstrzymywać. Gdyby tego nie zrobił,pragnienie rozsadziłoby go od
środka. Bez zastanowienia pocałował ją. Jej zapach,niezwykła
orzeźwiająca mieszanka owoców i piżma uderzył go w nozdrza. Miał
ochotę krzyczeć,gdy z chęcią odwzajemniła pocałunek. Chciał to
zrobić od kiedy tylko pojawiła się w drzwiach jego mieszkania. Już
wtedy uświadomił sobie,że nigdy nie przestał jej kochać.
Jego usta łączyły się z
ustami mary coraz mocniej,kiedy nagle poczuł niespodziewane ciepło
na brzuchu. Syknął i odsunął się na widok brązowej plamy po
kawie na koszulce. Mara odetchnęła.
-Przepraszam-wymamrotała.
-Nie szkodzi.-odparł i zdjął
koszulkę przez głowę,po czym ponownie zatopił się w jej cudownie
słodkich ustach.
Obudził się trzy godziny
później w jej łóżku z błogim uśmiechem na ustach. Całowanie i
dotykanie Joy w niczym nie dorównywało pocałunkom Mary i
pieszczeniu jej gorącej skóry. Mercer mogła być jego pierwszą
kobietą,ale to z Jaffray przeżył jeden z najważniejszych momentów
w swoim życiu. Pierwszy raz odkąd się ponownie pojawiła mógł
skupić się na wykładach,chociaż i wtedy prześladowały go
wspomnienia ze wspólnie spędzonej nocy,a właściwie poranka.
Coś za coś.
Spotykali się tak niemal
codziennie przez kilka miesięcy aż w końcu Mara nie wytrzymała.
-Jerome?-zagaiła unosząc głowę
znad jego torsu.
-Hmm?-mruknął lekko otwierając
powieki.
Przełknęła ślinę.
-Jak...jak długo zamierzasz
oszukiwać Joy?Wiesz przecież,że taki układ się nie sprawdza.
Tyle,że w tym układzie ona
wiedziała o tej drugiej.
Jerome otworzył oczy na całą
szerokość i wbił spojrzenie w czubek jej ciemnej głowy. Dlaczego
musiała mu przypominać jak bardzo jest nieosiągalna?
-Powiem jej.
-Kiedy?-Mara wbiła w niego
spojrzenie swych niemal czarnych oczu.-Nie mogę tak żyć.
Przycisnęła prześcieradło do
piersi,a potem podniosła się.
-Maro...-Jerome wstał za
nią-Kocham cię. Nigdy nie przestałem. Chcę być z tobą,ale nie
chcę zranić Joy.
Parsknęła.
-Ale jak kręciłeś ze mną i
Willow to ci to nie przeszkadzało co?
Westchnął.
-Tym razem to co innego.
Wiesz,że to poważny związek.
-I dlatego chcę żebyś podjął
poważną decyzję. Ona albo ja.
I zrobiła to czego tak bardzo
się bał-kazała mu wybierać. Tym razem wybór był oczywisty.
Czekał tylko na odpowiedni moment,żeby zerwać z Joy. A gdy tylko
to zrobił,doszedł do wniosku,że nigdy nie był z nią tak
szczęśliwy jak z Marą. Mimo to wciąż pamiętał grymas na jej
twarzy,kiedy powiedział,że z nią zrywa i już samo to dało mu do
zrozumienia,że Mercer tak szybko mu nie wybaczy.
Na schodach rozległ się stukot
obcasów i po chwili do salonu wkroczyły Amber i Ashley.
-Hej wszystkim!-pomachała
radośnie Amber-Jak tam nastroje?Moja Ashley zaprezentuje nam dziś
swoje projekty.
Dziewczyna uśmiechnęła się
sztucznie. Następne w salonie były bliźniaczki. Przywitały się z
rodzicami i usiadły na kanapie obok matki śmiejąc się.
Gdzie są Megan i
Jason?-zastanawiał się Clarke.
Odpowiedź nadeszła w postaci
jego córki wchodzącej do salonu z założonymi rękoma. Miała na
sobie koszulę w czarno-czerwoną kratę,krótkie szorty moro i
ciężkie buty,a czarne włosy opadały swobodnie na ramiona.
Skrzyżowała ręce na piersi i omiotła pokój spojrzeniem swoich
niebieskich oczu.
-Cześć mamo,cześć
tato-przywitała się ściskając ich.
Jerome pokręcił głową. Ani
trochę się nie zmieniła. A myślał,że pobyt w Anubisie nauczy
ją,że nie warto ciągle udawać. Miał nadzieję,że podobnie jak w
nim ktoś odkryje piękne wnętrze kryjące się pod warstwą cynizmu
i złośliwości. Cóż,może jeszcze nie jest za późno?
-Gdzie twój brat?-spytała Mara
marszcząc brwi na widok jej stroju.
Machnęła niedbale ręką w
stronę jadalni,z której wyszedł Jason. Chłopak napotkał
niespokojne spojrzenie Ashley i zarumienił się nieco. Podszedł i
przywitał się z rodzicami.
-Nie mogę się wprost
doczekać,żeby zobaczyć twój występ-szepnęła Mara mrugając od
syna.
Megan przewróciła oczami.
-Mamo,to będzie żenada. Jego
żarciki biją suchary Strasburgera o głowę!
-Na pewno będzie
wspaniały-powiedziała Mara ignorując córkę.
Jerome odchrząknął i
pociągnął żonę za rękaw cienkiego płaszcza.
-Powiedzmy im
teraz-syknął.-Dzieci,możemy zamienić z wami słówko?
-Jasne-odparła zdezorientowana
Megan.-Chodźmy do mojego pokoju.
Jerome rozejrzał się po pokoju
zajmowanym niegdyś przez Marę. A może to był ten drugi?Tyle razy
się zamieniały,że stracił rachubę.
Był urządzony w stylu obu
dziewczyn. Zero ozdóbek. Tylko zdjęcia,plakaty i ciuchy walające
się po podłodze.
-Przepraszam za bałagan-odparła
Megan wrzucając jakieś spodnie do szafy Blair.-Ale Miller
zapomniała posprzątać.
-Jasne-mruknął Jason sadowiąc
się okrakiem na kręconym fotelu.
-W porządku-skinął głową
Jerome.-A teraz usiądź Meggy.
Zmarszczyła brwi słysząc,jak
użył określenia z jej dzieciństwa. Zawsze to robił gdy chodziło
o ich rodzinę. Dziewczyna spojrzała nieufnie w stronę ojca,ale
zajęła miejsce na łóżku Blair.
Mara odetchnęła przykładając
dłoń do serca. Jerome ścisnął jej dłoń by dodać otuchy.
-No więc...-zaczął Jerome.
-Jestem w ciąży-dokończyła
Mara.
Uhuhu,niech mnie ktoś zgasi bo zrobiło się za gorąco ^^
Wielkie sorry za nieobecność i nie pisanie w terminie,ale niedawno wróciłam z kraju,w którym nie słyszeli o żadnych jeroy'ach willome'ach czy mabian'ach i znad morza. Ave Niemcy!
Marusia w ciąży,wiem,myślicie że jestem nienormalna xD
Rozdział dedykowany jest Sapphire,która była spragniona informacji na temat rozpadu jeroy'a na samym początku mojej działalności . W końcu sobie o tym przypomniałam ^^
Następny muszę dopiero napisać,więc musicie troszkę poczekać,ale dacie radę. Postaram się streszczać za kolejne 8 komentarzy Wierzę w Was ludzie!
Wasza nienormalna Beansy Boo :3
Wielkie sorry za nieobecność i nie pisanie w terminie,ale niedawno wróciłam z kraju,w którym nie słyszeli o żadnych jeroy'ach willome'ach czy mabian'ach i znad morza. Ave Niemcy!
Marusia w ciąży,wiem,myślicie że jestem nienormalna xD
Rozdział dedykowany jest Sapphire,która była spragniona informacji na temat rozpadu jeroy'a na samym początku mojej działalności . W końcu sobie o tym przypomniałam ^^
Następny muszę dopiero napisać,więc musicie troszkę poczekać,ale dacie radę. Postaram się streszczać za kolejne 8 komentarzy Wierzę w Was ludzie!
Wasza nienormalna Beansy Boo :3
środa, 31 lipca 2013
Part 17
EDDIE
Osirionie...osirionie...
Eddie Miller otworzył zaspane
oczy na dźwięk ochrypłego szeptu wydobywającego się z głębi
jego podświadomości. Zamrugał kilka razy i zorientował się,że
nie znajduje się w swojej własnej sypialni. Pomieszczenie było
niskie i puste,a w powietrzu unosiła się ciężka mgła. Mężczyzna
od razu zorientował się,że ma wizję. Zdziwiło go to nieco,bo
ostatnią miał kilkanaście lat temu. Najwyraźniej jednak Osirion
wewnątrz niego obudził się z dniem,w którym usłyszał głos w
Domu Anubisa przy odwożeniu dzieci i nie zamierzał tak łatwo znów
zasypiać.
Ostrożnie podniósł się z
łóżka i ruszył do drzwi. Jego bose stopy wydawały głuche
odgłosy,gdy stąpał po zakurzonej podłodze. Wyjrzał za róg.
Pusto. Wyszedł na wąski korytarz i rozejrzał się. Na pokrytych
postrzępioną tapetą ścianach wisiały dwa zakurzone portrety,a w
samym korytarzu znajdowały się jeszcze dwie pary drzwi. Zmarszczył
brwi próbując przywołać w pamięci właściwe wspomnienie.
Osirionie...
Tym razem głos dobiegał zza
drzwi wyjściowych. Bez wahania przekręcił gałkę i wszedł do
ogromnego pokoju z organami.
Tak. Wiedział już gdzie był.
Było ciemno;pośrodku został
ustawiony krąg ze świec,a w nim stał mężczyzna.
Victor!-sapnął Eddie w
duchu-Co on robi?
Obok niego w kręgu stała
kobieta,a także dwie zakapturzone postacie.
Złote płaszcze-zauważył-Z
pewnością Tajne Stowarzyszenie.
Ktoś,kto widziałby taką scenę
pierwszy raz w życiu z pewnością zwróciłby uwagę zgromadzonych
osób żądając wyjaśnień. Ale nie Eddie,który widział podobne
sceny kilkanaście razy. Z doświadczenia wiedział,że lepiej wtedy
milczeć i przyglądać się,bo każdy szczegół może być na wagę
złota. Lub nawet życia...
Podszedł bliżej. Jego kroki
rozeszły się echem,ale zdaje się,że nikt tego nie usłyszał. Dla
pewności skrył się w cieniu pod filarem.
Wszystko potem wydarzyło się w
błyskawicznym tempie. Błysnął nóż,kobieta krzyknęła. Buchnęła
para ze świecy. Victor coś zawołał;głos zdawał się dobiegać z
daleka i Eddie nie usłyszał go wyraźnie. Ale za to ryk,który
wydobył się z gardła cieniowej bestii-owszem.
Cień przypominał wilka.
Większy niż wilk. To
wilkor.-pomyślał przyglądając
się scenie z zapartym tchem.
Nie miał czasu się zastanawiać
nad tym,co to było,bo owo „coś” weszło w ciało kobiety,która
krzyknęła przeraźliwie i upadła na podłogę. Gdy powstała
wymamrotała kilka słów i odwróciła się w jego stronę.
Eddie
zdusił krzyk. Joy!
W jej oczach płonął ogień.
To było coś więcej niż błyszczące na czerwono oczy grzeszników
Ammit. Zdawało mu się,że go widzi. Zrobiła krok w jego
stronę,przewracając zgasłą świecę,ale oto cień wymknął się
z jej ciała . Jęknęła przeciągle i odwróciła się do niego.
-Wielki Secie,Panie Ciemności i
Chaosu,jestem na twoje usługi. Przysięgam sprowadzić Ci Boską
Trójkę,albo złożę Ci w ofierze mojego syna byś mógł wstąpić
w jego ciało i stąpać na Ziemi po kres jego dni.
Zwierzę wydało z siebie syk i
okrążyło Joy po czym...ją połknęło.
-Nie!-krzyknął wyciągając
rękę. Z jakiegoś powodu nie mógł się ruszyć. Poczuł,że coś
ściska go za ramię.
-Myślałeś,że to już
koniec?-Frobisher-Smythe wysyczał mu prosto do ucha. Towarzyszyła
mu silna woń rozkładającego się ciała. -Niespodzianka!
I wtedy wszystko ponownie
ogarnęła mgła...
Obudził się łapiąc łapczywie
oddech. Nie-pomyślał-To się nie mogło zdarzyć.
Zza zasłoniętych okien
przebijały się pierwsze promienie porannego słońca. Jak długo
śnił?W filmach zawsze,gdy ludzie się budzą po koszmarze jest noc.
Spojrzał na śpiącą obok
niego Patricię. Na jej usianej drobnymi zmarszczkami twarzy malował
się delikatny,ledwie zauważalny w półmroku uśmiech.
Przynajmniej ona spała dziś
dobrze-pomyślał gorzko.
Poczuł,że gardło ma suche
jakby połknął szklankę piasku. Delikatnie,żeby nie obudzić żony
wysunął się z łóżka i zamknął po cicho drzwi od sypialni.
W drodze do kuchni przejrzał
się w lustrze. Wyglądał okropnie;jego twarz był zmęczona,miał
wory pod oczami i potargane włosy. Właśnie,włosy. Ostatnio
zauważył,że zaczęły się przerzedzać. Chyba po jego pierwszego
sięgnęła niewidzialna ręka starości. Kiedy ostatnio widział
Jerome'a,jego włosy były bujne jak zawsze,Fabiana nieco
przyblakły,ale wciąż były tak samo ułożone,a Alfie...no cóż.
Postawił na stole szklankę i z
cichym szumem wlał do niej wody. Wypił ją łapczywie za jednym
razem,a potem następną. Och tak. Teraz lepiej.
Eddie oblizał wilgotne wargi i
wytężył umysł. Co to właściwe było?Sen czy wizja?Jedno łączyło
się z drugim,każde było zbyt dziwne jak na
rzeczywistość,chociaż...Anubis nigdy nie był zwyczajnym miejscem.
Czy to możliwe,że Frobisher
miał rację?Że to nie był koniec?Że to co zobaczył rzeczywiście
miało miejsce?
I Joy...Eddie nigdy zbytnio za
nią nie przepadał,zwłaszcza po tym,jak odbiła Marze Jerome'a.
Lubił Marę i wiedział,że w głębi duszy bolało ją to,że
popchnęła swojego ukochanego w ramiona innej dziewczyny. Jerome ją
skrzywdził,to prawda. Ale za to właśnie go kochała. Za to,że
nigdy nie robił niczego właściwie,chociaż intencje miał szczere.
Ale...czy zasługiwała na
połknięcie przez jakiegoś szakala?
Ziewnął przeciągle i spojrzał
na kalendarz. O cholera. To dzisiaj. Dzisiaj były w szkole Dni
Otwarte i wybierał się na nie razem z Patricią. A ściślej
mówiąc-za niecałe cztery godziny.
Kolejny powód,dla którego miał
wizję.
Usiadł na stole i bawił się
kciukami.Wiedział,że teraz nie mógłby już zasnąć. Cały czas
plątały mu się w głowie interpretacje snu. Nie przekona się,która
z nich jest prawdziwa,dopóki nie przekona się,co się dzieje w
Anubisie.
-Eddie?-Patricia stanęła w
drzwiach kuchni z zaniepokojoną miną-Wszystko dobrze?
Skinął głową. Nic nie było
dobrze. Dlaczego przed nią udawał?
-Czemu wstałeś tak
wcześnie?Wiesz,że dzisiaj jedziemy do szkoły.
-Nie mogłem spać.-przyznał
spuszczając głowę by uniknąć jej oskarżycielskiego
wzroku.-Przepraszam.
Zacisnęła mocniej pasek
puchowego szlafroka i usiadła naprzeciwko niego.
-Eddie,spójrz na
mnie.-zażądała. Uniósł głowę-A teraz powiedz mi prawdę.
Westchnął wpatrując się w
jej bladozielone oczy. Zbyt dobrze znała jego i jego zdolności by
coś takiego przeszło jej uwadze.
-Miałem wizję.
Otworzyła usta.
-Ostatnią miałeś w trzeciej
klasie liceum-wymamrotała zdumiona.
-Wiem.-przesunął ręką po
twarzy.-Ale ta była...inna. Nie wiem do końca czy to był sen czy
wizja.
-Powiedz co to było...
Gdy wyjaśnił jej
wszystko,kobieta pokręciła głową.
-Nie wierzę-oznajmiła-To zbyt
mroczne nawet jak na Victora.
-Patricio,czy moje wizje kiedyś
kłamały?-spytał-Albo się nie sprawdzały?
-Zawsze się sprawdzały-odparła
ponuro-I zawsze pokazywały prawdę.
Skinął głową.
-A więc nie ma podstaw by
twierdzić,ze tym razem jest inaczej.
-Ale co z Joy?Jak to coś
ją...połknęło?
Wzruszył ramionami.
-Nie wiem. Trzeba to sprawdzić.
Wstał od stołu i spojrzał za
okno. Słońce unosiło się nad horyzontem coraz
bardziej,zapraszając do tańca wszystkie barwy świata. Było tak
prawdziwe i niezaprzeczenie dobre,że aż trudno w to uwierzyć.
Patricia podeszła do niego. W
jej oczach barwy trawy dostrzegał błysk zdenerwowania połączony z
nutą troski.
-Jak chcesz to
zrobić?-spytała-Nie możesz ot tak po prostu iść do Victora i go
przesłuchać.
-Nie. Czas powierzyć dzieciom
to brzemię. Ja się starzeję.
Uśmiechnęła się blado.
-Dla mnie wciąż jesteś tym
irytująco przystojnym Amerykaninem,w którym się zakochałam.
Zachichotał i objął ją. Na
jej głowie dostrzegł kilka siwych włosów.
-A ty wciąż jesteś tą
natrętną Gadułą,która całowała się ze mną po raz pierwszy.
-I nie ostatni-mruknęła i
wpiła się w jego usta. Zaskoczony odwzajemnił pocałunek.
-Eddie...-zaczęła odsuwając
usta na milimetr-Myślisz,że sobie poradzą?
-Kto?-zmarszczył brwi.
-Dzieci. Chcesz obarczyć ich
odpowiedzialnością za losy świata.
-Mnie nikt nie pytał o
zdanie-uśmiechnął się-I dałem radę.
Przygryzła wargę. Widać
było,że się wahała.
-A nie myślisz,że to będzie
dla nich szok?
-Nie dla wszystkich. Czas
powołać nową kadrę Sibuny.
Patricia roześmiała się
krótko.
-Zapytaj Amber o prawa
autorskie.
-Myślę,że się
zgodzi-przytaknął-Muszę porozmawiać z Niną. To w końcu też jej
decyzja.
-To decyzja całej
Sibuny-sprzeciwiła się-Nie tylko wasza.
-Masz rację-skinął wolno
głową.-Trzeba się spotkać dzisiaj.
-Tak-uścisnęła go za rękę-Ale
na razie,może zróbmy coś z tak cudownie rozpoczętym porankiem?
Eddie uśmiechnął się i
natychmiast zapomniał o nocnych koszmarach.
Tak Eddie. Joy zasługuje na pożarcie przez szakala!
A ja mam plana jak pozbyć się jeroy!
1. Skontaktuję się z Frey'ami.(wyśle się Corbierre'a,a co!)
2. Oznajmię iż chcemy hajtnąć jeroy'a na zamku(wstrzymać się ze śmiechem aż nie skończę)
3.Hajtniemy ich(wiem,że boli,ale jeszcze troszkę...)
4. Potańcujemy,popijemy itp.
5. Gwóźdź programu:Zrobimy im Krwawe Gody by Benasy Boo!:
a). "Deszcze Castamere" jako wprowadzenie>>>https://www.youtube.com/watch?v=HilAVhm3BqI . Bójta się!
b)Zarżniemy Joy!(Beansy podchodzi,wbija nóż i oznajmia"Z pozdrowieniami od Jara shipper'ów!,)
c)Dżeruś będzie w szoku O.O
d).Walniemy go cegłą aż straci pamięć.
6. Podsyłamy Marusię.
7. Dżeruś się zakochuje od pierwszego wejrzenia.
8. Znowu robimy ślub.
9. Fani Jary ocierają łzy radości("nie będę płakać,przecież nie będę tu płakać!")
10. HAPPY END!
A jednak te cholerne Krwawe Gody w "Grze o Tron" się do czegoś przydały. Robb i jego piękne włoski na miarę Dżerusia zostaną pomszczone! NIE RZUCIM ZIEMI,NIE DAMY SIĘ WALDZIOWI!
Tym razem proszę o przynajmniej 8 komentarzy na następny,a pojawi się dopiero około 12 sierpnia,ponieważ wyjeżdżam. Macie więc sporo czasu.
Do zobaczenia <3
Tak Eddie. Joy zasługuje na pożarcie przez szakala!
A ja mam plana jak pozbyć się jeroy!
1. Skontaktuję się z Frey'ami.(wyśle się Corbierre'a,a co!)
2. Oznajmię iż chcemy hajtnąć jeroy'a na zamku(wstrzymać się ze śmiechem aż nie skończę)
3.Hajtniemy ich(wiem,że boli,ale jeszcze troszkę...)
4. Potańcujemy,popijemy itp.
5. Gwóźdź programu:Zrobimy im Krwawe Gody by Benasy Boo!:
a). "Deszcze Castamere" jako wprowadzenie>>>https://www.youtube.com/watch?v=HilAVhm3BqI . Bójta się!
b)Zarżniemy Joy!(Beansy podchodzi,wbija nóż i oznajmia"Z pozdrowieniami od Jara shipper'ów!,)
c)Dżeruś będzie w szoku O.O
d).Walniemy go cegłą aż straci pamięć.
6. Podsyłamy Marusię.
7. Dżeruś się zakochuje od pierwszego wejrzenia.
8. Znowu robimy ślub.
9. Fani Jary ocierają łzy radości("nie będę płakać,przecież nie będę tu płakać!")
10. HAPPY END!
A jednak te cholerne Krwawe Gody w "Grze o Tron" się do czegoś przydały. Robb i jego piękne włoski na miarę Dżerusia zostaną pomszczone! NIE RZUCIM ZIEMI,NIE DAMY SIĘ WALDZIOWI!
Tym razem proszę o przynajmniej 8 komentarzy na następny,a pojawi się dopiero około 12 sierpnia,ponieważ wyjeżdżam. Macie więc sporo czasu.
Do zobaczenia <3
piątek, 19 lipca 2013
Part 16
BLAIR
Cholera,mogłam jej nie
pożyczać tego zeszytu-myślała Blair kopiąc ze złością
kamień.
Był zimny wieczór,za pół
godziny mijała godzina policyjna i jeśli Victor odkryje,że jej nie
ma,będzie źle. Kiedy wyszła nie było go,ale z pewnością wróci
o dziesiątej,żeby upuścić szpilkę. Dotychczas nie spóźnił się
ani razu,więc nie sądziła,żeby dziś zrobił wyjątek.
Kierowała się w stronę
najbardziej oddalonego od szkoły internatu,Domu Mut,w którym
mieszkała Meri,dziewczyna,z którą od początku roku chodziła do
klasy. Rozmawiały raptem ze dwa razy,ale nie było jej przez ostatni
tydzień,więc to Blair musiała jej pomóc nadrobić zaległości.
Miller przyzwyczaiła się,że
ludzie darzą ją zaufaniem,mimo że często jest arogancka i
opryskliwa. Zaczęło się od jej siostry bliźniaczki,która nie
przejmowała się humorami siostry i na siłę zaciągała ją do
zabawy. Była jej za to wdzięczna,bo dzięki temu nauczyły się na
sobie polegać i wspierać się nawzajem.
Nie to,że poza tym nienawidziła
siostry. Przeciwnie-kochała ją. Miały ze sobą bliźniaczą
więź,która jest zagadką nawet dla naukowców. Raz,kiedy Blair o
mały włos nie utopiła się w basenie,to Brenda wyczuła,że coś
jest nie tak,mimo iż była z mamą gdzie indziej i szybko zawołała
Eddie'go. Siostrzyczka uratowała jej życie i miała wobec niej
poważny dług,którego nie spłaciła do tej pory.
Ale Brenda potrafiła być
czasem strasznie denerwująca,jak to młodsza siostra. Wprawdzie
przewyższała ją wiekiem o zaledwie pięć minut,ale to
wystarczyło. Jej nieustanne paplanie o ciuchach i torebkach
denerwowało czerwonowłosą. No i ten jej zaraźliwy zapał do
wszystkiego...
Meri zaś była nieśmiałą
uczennicą,która utrzymywała kontakt tylko z Blair. Podobnie jak
ona miała duszę samotnika. I być może to sprawiło,że Blair
marzła teraz na dworze zamiast siedzieć we wspólnym i sączyć
ciepłe kakao. Dziewczyna miała egzotyczną urodę;kiedy Blair
zapytała ją o pochodzenie wyznała,że jej matka pochodzi z
Bliskiego Wschodu,zaś jej ojciec jest rodowitym Anglikiem. Stąd też
wzięło się jej imię.
Kiedy dotarła pod dom
Mut,światło było zapalone jedynie w salonie.
-Czy jest Meri?-spytała
opiekunki domu,siwowłosej kobiety w wieku Trudy.
-Wyszła-oznajmiła
kobieta-Powiedziała,że musi pilnie coś załatwić w szkole.
-O tej porze?-Blair zdziwiła
się brakiem troski u opiekunki.
-Zadzwonił do mnie wasz woźny
w imieniu dyrektor Mercer i poinformował o tym osobiście. To jakieś
poważne sprawy rodzinne,ale powinna wrócić niedługo. Może
wejdziesz i zaczekasz?
-Nie mogę-pokręciła
głową-Muszę być w domu przed godziną policyjną.
-W porządku. Przekazać jej
coś?
-Nie.
Pięknie-pomyślała z
goryczą-Już nie żyję.
Ale...zaraz. Dlaczego Victor
miałby po nią dzwonić i kazać jej przyjść do szkoły?Przecież
w każdym domu są telefony stacjonarne,a jeśli przyjechaliby jej
rodzice,zaczekałaby w domu.
Chyba,że nie chodzi o je
rodziców...
Od niecałego miesiąca traciła
kontakt z Megan,która teraz wszędzie chodziła z Ruterami i
Nickiem. Biorąc pod uwagę fakt,że Megan i Lily się nie
znosiły,ciężko było uwierzyć,że się zaprzyjaźnili.
Zachowywali się dziwnie;kiedy byli sami szeptali między sobą,a gdy
tylko pojawiał się ktoś „obcy” milczeli. A pewnego razu Blair
usłyszała,jak Nick mówi coś o jakimś kluczu...
Potarła ręce i skuliła
się,gdy zawiał wiatr. Z jej ust wydobywały się obłoczki pary. W
tym roku zima nadejdzie wcześniej niż się spodziewała.
Już miała wrócić z powrotem
do Domu Anubisa,gdy nagle dostrzegła słabe światło odbijające
się od murów Domu Mut. Był położony najbliżej stróżówki,budynku
prowadzącego do wyjścia z kampusu. I to właśnie tam Blair
dostrzegła błysk.
Zmarszczyła brwi i ruszyła za
światłem. Kiedy się zbliżała,coraz głośniej było słychać
śpiew,ale brzmiał dziwnie. Nie przypominał żadnego języka,którego
znała Blair.
Podeszła do drzwi
budynku,tak,żeby nikt nie zdołał jej zauważyć z okna.
Gorzej będzie jeśli ktoś
wyjdzie.
Serce podskoczyło jej do
gardła,gdy męski głos ze śpiewu przeszedł w krzyk. Teraz
wyraźnie zrozumiała „Powstań!”.
Ktoś tam odprawia
rytuał-pomyślała z drżąc z
zimna i ze strachu. Objęła się ramionami i nasłuchiwała
dalej,ale nastała cisza.
Zamiast odgłosów,dostrzegła
jak światło przygasa.
Idzie tu!-pomyślała
i szybko uciekła spod drzwi.
Ale wtedy światło pojawiło
się znowu. Wydawało się lekko wyblakłe,jakby ktoś wyprał z
niego kolor.
I wtedy zauważyła cień.
Ogromny,czarny cień
przypominający...psa?Albo dzika?Blair nie była w stanie go
zidentyfikować.
Cofnęła się o krok gotowa
uciekać.
Potwór kłapnął paszczą i
ryknął przeraźliwie. Blair poczuła,że nie chce tam stać ani
chwili dłużej.
Następnego ranka wstała
niewyspana. Całą noc przewracała się z boku na bok wciąż mając
przed oczyma straszny cień. Gdyby nie widok śpiącej Megan,już
dawno schowałaby głowę pod kołdrę i trzęsła się w spokoju,zaś
fakt,że przyjaciółka może się obudzić i zacząć ją
przesłuchiwać działał uspokajająco.
I tak muszę im
powiedzieć-westchnęła w duchu Blair obserwując,jak unosi się
kołdra pod oddechem Megan. Światło położonej nieopodal latarni
sprawiało,że jej skóra była blada jak mleko,a włosy lśniły
upiornym blaskiem.
Zupełnie jak ten
cień-pomyślała obracając się
do ściany i kolejny raz bezskutecznie próbując zasnąć.
A fakt,że specjalnie wstała
wcześniej,żeby dorwać całą czwórkę przy śniadaniu nie pomagał
w ukryciu worów pod oczami.
Tradycyjnie siedzieli w jadalni
sami pochylając się nad stołem i szepcząc. Nie zawsze wstawali
pierwsi,tylko wtedy gdy mieli coś ważnego do omówienia. Blair
podpatrzyła jak Megan wstaje i ubiera się i poszła za nią. Całe
szczęście,że z nią mieszkała,inaczej mogłaby przegapić okazję.
Gdy zobaczyli Blair umilkli.
Dustin odchrząknął.
-Hej Blair-zagadnął-Co tu
robisz?
-To samo co wy-odparła unosząc
podbródek-Przyszłam na śniadanie.
Megan posłała Nickowi
podejrzliwe spojrzenie. Chłopak jednak nie odpowiedział.
Bez słowa usiadła przy stole i
wsypała sobie do miski płatki. Ich szum był jedynym dźwiękiem
wypełniającym pomieszczenie.
-Nie krępujcie się,mówcie
dalej-ponagliła-Wiem o wszystkim.
Lily otworzyła usta.
-A-ale co wiesz?-wyjąkała.
-Być może więcej niż wy.
Myślcie,że jak chodzicie sobie na przerwy wszędzie razem i
kręcicie się wieczorami po domu to nikt tego nie zauważy?No i
jeszcze gadanie o jakimś kluczu Bóg wie do czego...
Znieruchomieli. Jedynie Megan
skrzyżowała ręce na piersi i oznajmiła bojowo:
-To może nas oświecisz?Co
takiego wiesz?
-Megan!-syknął Dustin przez
zęby-Nie powinnaś...
-Nie mów mi co powinnam a czego
nie. Te czasy się skończyły-odwarknęła-Niech powie co wie. Nikt
nie każe mi się rewanżować.
Blair skinęła głową. Była
pewna,że i tak to zrobią.
-A więc...-zaczęła-Wczoraj
wieczorem poszłam do Meri...
-Kto to jest Meri?-odezwał się
Nick.
-To ta dziewczyna z naszej
klasy-wyjaśniła Lily.-Wszędzie chodzi sama.
-Ta terrorystka?-parsknęła
Megan.
-To,że jest większej części
pochodzenia arabskiego nie znaczy wcale,że jest terrorystką
Meg-powiedział spokojnie Dustin-Bądź bardziej tolerancyjna.
Dziewczyna przewróciła oczami
w odpowiedzi.
-Kontynuując-wtrąciła z
naciskiem Blair-Poszłam do niej wieczorem,żeby oddała mi zeszyt z
angielskiego,ale opiekunka powiedziała mi,że jej nie ma. Podobno
Victor zadzwonił po nią w imieniu Mercer.
-Victor?-zdziwił się Nick-Po
co?
Blair wzruszyła ramionami.
-Podobno jakieś sprawy
rodzinne.
-Przed dziesiątą?-Lily
zmarszczyła brwi-To podejrzane...
-No co ty?-spytała ironicznie
Megan. Zwróciła się do Blair.-Co dalej?
-Meri mieszka w domu Mut.
Wiecie,ten najbliżej bramy...
Wymienili zaniepokojone
spojrzenia. Nie było pytań,więc mówiła dalej:
-I kiedy miałam już wracać
zauważyłam światło padające na dom. Pochodziło ze stróżówki.
Teraz mieli oczy okrągłe jak
spodki. Nachylili się bliżej by nie uronić ani jednego słowa.
-Podeszłam tam i usłyszałam
śpiew. Był dziwny,na pewno nie w jakimś znanym języku. Potem ktoś
krzyknął „powstań!”. To był mężczyzna. I wtedy zrobiło się
cicho. Myślałam,że ktoś będzie wychodził i podeszłam pod
okno,bo schowałam się obok drzwi. Ale to nie był koniec.
Zobaczyłam wielki cień.
-Jaki?-spytała Megan
rozszerzając niebieskie oczy.
-Przypominał...właściwie nie
wiem co to było...pies,albo jakiś tygrys. To coś ryknęło
przeciągle,a ja uznałam,że miałam już dość.
Lily
zakryła usta rękoma,zapewne próbując sobie wyobrazić cień.
Megan gapiła się na Millerównę z szeroko otwartymi oczami a
Dustin i Nick kręcili głowami ze zdumienia.
-Wiedziałem!-oznajmił
tryumfalnie Nick uderzając pięścią w stół-Tam się dzieje coś
niedobrego. No i ta kobieta...
-Kobieta?-tym razem to Blair
wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
-Tak. Ktoś ją tam
trzyma.-przytaknął Dustin.
Blair przejechała dłonią po
twarzy.
-Wow-skwitowała-To bardziej
pokręcone niż mi się wydawało.
-Ok,zrobimy tak-powiedział
Nick-Przyjmiemy cię do...klubu. Widziałaś za dużo,żeby cię nie
wplątywać.
-No dzięki-odparła z
przekąsem-A ja myślałam,że dostałam się tu za ładne oczy.
Zignorowali jej słowa.
-Opowiemy ci wszystko
później.-dodał pospiesznie widząc,że Ashley wchodzi do salonu.
-Hej Ash-uśmiechnęła się
Lily-Co tam?
Blondynka ziewnęła machając
ręką. Miała na sobie jeszcze piżamę.
-Wiecie może czy będzie
dzisiaj w szkole Mercer?Mam do niej sprawę.
Pokręcili głowami.
-Wczoraj jej nie było?-spytała
podejrzliwie Megan.
-Była rano,ale po południu
mieliśmy za nią zastępstwo z Gibbsem.
Skrzywiła się. Stary pan Gibbs
uczył historii i jego lekcje stanowiły dla uczniów katorgę.
Megan uniosła brwi jakby
chciała oznajmić „Widzicie?Wszystko się ze sobą łączy”.
-No trudno-westchnęła Ashley i
wyszła-Najwyżej stracę szansę. Trzeba było myśleć wcześniej.
Moja wina,moja wina,moja bardzo wielka wina...
-Co myślicie?-spytał Dustin-To
może być trop.
-Mercer często zachowuje się
dziwnie-wyjaśnił czerwonowłosej Nick-Widzieliśmy ją raz jak
wychodziła ze stróżówki. Z jakąś butelką.
-Myślicie,że to ona trzyma tam
tę kobietę?-spytała Blair nalewając w końcu mleka do płatków.
-Pewności nie mamy-przyznała
Lily-Ale nie była tam bez powodu.
Megan otworzyła usta,żeby
poczęstować Lily kolejnym warknięciem,gdy zagrzmiał nad nimi głos
Victora.
-Co wy tu robicie o tej porze
hmm?Dawno powinniście już zjeść,skoro wstajecie pierwsi.
-Żałuje nam pan?-powiedział
zaczepnie Nick.
Victor zmarszczył brwi i
podszedł do niego. Oparł dłonie na krzesłach i wysyczał:
-Uważaj chłopcze. Twoja matka
też lubiła sobie ze mną pogrywać i wierz mi. Nie zawsze kończyło
się to dla niej pomyślnie.
-Moja...matka?-wymamrotał
zaszokowany Nick-Znał pan moją mamę?
Victor tylko odchrząknął i
wygonił ich z kuchni ręką.
Blair przemknęła obok niego
zastanawiając się,czy to możliwe by to jego głos słyszała
wczoraj wieczorem.
Nie sądziłam,że wprowadzę nową postać,ale tak wyszło^^Opis Meri dodałam do reszty.
Ostatnio przeglądając fejsa zobaczyłam pytanie zadane przez fanpage "Olewam szkołę,idę do Anubisa". A pytanie brzmiało:"Jara-hot or not". Przegląd moich reakcji:
1. Większość na not-gniewne zmarszczenie brwi.
2. Jedno,albo dwa hot-westchnienie ulgi. Są jeszcze normalni ludzie na świecie
3. "Wolę Jeroy"-odruch wymiotny
4. "Jeroy forever" + lajki sugerujące,że są dla siebie stworzeni :
Dlatego drodzy fani Jeroy jeroy:Wonnt!. To wasze ukochane ścierwo,które nazywacie pairingiem NIGDY nie będzie tak genialne jak Jara. Miałoby szansę,gdyby przez 3 sezony był jakikolwiek znak,że takowa para powstanie. Nie było?Przykro mi. Nie zasługuje nawet na to,żeby pisać nazwę z dużej litery jak wszystko co stworzył waldzio. Jestem tolerancyjną osobą,ale wszystko ma swoje granice.
Sapphire,szykuj traktor i betoniarkę. Czas zrobić porządek.
Wasza rozjuszona do granic wytrzymałości,
Beansy Boo.
niedziela, 14 lipca 2013
Part 15
JOY
Szybkie,niepewne stukanie
obcasów o marmurową posadzkę dziedzińca mogło świadczyć tylko
o jednym. Joy Mercer znów próbowała przemknąć się niezauważona.
Który to już raz ryzykowała
utratą swojej pozycji i reputacji na rzecz „wyższych celów”?
Piąty,czy dziesiąty?
Westchnęła cicho wydostając
się z tłumu uczniów spieszących z powrotem do jej szkoły.
Patrzyły na nią tysiące par oczu,tak jakby miała napisane na
czole „zdrajczyni”. Bo tak właśnie się czuła.
Zdradzała wszystkich na rzecz
planów mężczyzny,któremu nie potrafi odmówić,bo jest on jedyną
osobą,nad którą nie ma władzy. I najważniejsze,czy będzie miała
za to coś,czego pragnie najbardziej na świecie?
Zbyt wiele pytań bez odpowiedzi
kłębiło się w głowie Joy Mercer.
Zastukała ostrożnie w drzwi
stróżówki rozglądając się nerwowo na boki. Wprawdzie nikt nie
miał prawa jej zauważyć,ale kilkoro dzieciaków z Domu Anubisa
kręciło się tu ostatnio. W tym ta wredna córeczka Jerome'a...
Joy nie mogła na nią
patrzeć,żeby nie poczuć chociażby ukłucia zazdrości. Ten jej
szelmowski,beztroski uśmiech i oczy koloru lazurowego morza tak
bardzo przypominały jej człowieka,któremu kiedyś oddała serce.
I który roztrzaskał je na
kawałki,gdy tylko Mara Jaffray znów pojawiła się na horyzoncie.
Jesteś moją prawdziwą
miłością-mówił po zakończeniu ostatniego roku-Pierwszą
i jedyną.
Joy parsknęła wspominając
jego słowa.
Słowa to tylko
wiatr...zwłaszcza
słowa syna złodzieja.
Mimo to,tak bardzo chciała mu
uwierzyć. Chciała rozpocząć nowy rozdział swojego życia
szczęśliwa u jego boku. Chciała by razem kosztowali słodyczy
życia. Chciała być przy nim na dobre i złe.
A co dostała w zamian?
Gorzką pigułkę z napisem
„rozczarowanie”,która utknęła jej w gardle i której nie
umiała przełknąć do tej pory. Jedynym,czym mogła ją
zniwelować,był słodki napój o nazwie „zemsta”.
A przepis na „zemstę”
znajdował się za zamkniętymi drzwiami,przed którymi stała i
zaczynała się niecierpliwić. Ponowiła pukanie,tym razem głośniej
i bardziej natarczywie.
W końcu usłyszała kroki.
-Mercer-stwierdził Victor
pojawiając się w drzwiach-Jesteś wreszcie.
Bez słowa wpuścił ją do
środka. Miał na sobie rytualny,złoty płaszcz z kapturem,który
nosili członkowie jego stowarzyszenia. Nie istniało od dwudziestu
lat,ale wyglądało na to,że wreszcie miało szansę się odrodzić.
Z Joy,albo bez niej.
-Gdzie jest twój syn?-zagrzmiał
Rodenmaar poganiając ją na drewnianych schodach skrzypiących
złowieszczo-Miałaś go zabrać ze sobą.
-Nie sądzę,żeby był
gotowy-oznajmiła pewnie Joy wchodząc do przedsionka.
-Jak zamierzasz znaleźć
Wybraną,Osiriona i Pośrednika nie mając szpiega?!-Victor wpadał
we wściekłość.
-Poradzę sobie-powiedziała,ale
w jej głosie pobrzmiewała nuta strachu.-Nie zamierzam wplątywać w
to Evana.
Victor zmarszczył gniewnie brwi
i chrząknął zaganiając ją do pokoju z organami.
Na środku pokoju został
ustawiony krąg ze świec. Wszystkie paliły się jasnym,długim
płomieniem. W powietrzu unosił się zaś zapach stopionego wosku,a
na podłodze widoczne były jego plamy.
Joy zmarszczyła brwi od
jaskrawego światła wypełniającego pomieszczenie i dostrzegła
pośrodku kręgu otwartą księgę.
Victor podszedł do „ołtarzyka”
i skinął ręką na Mercer.
Płomienie zadrżały gdy
przeszli obok nich rzucając na ściany zdeformowane łuny.
Nie podoba mi się
to-zdecydowała Joy.
-Tak,nadszedł już twój
czas-oznajmił przeciągle Victor wchodząc do kręgu.-Za chwilę
staniesz się jedną z nas.
-Nas?-Joy zamarła gdy z
najciemniejszych kątów pomieszczenia wyłoniły się dwie
zakapturzone postacie. Nie widać było ich twarzy,ale jedne z rąk
należały do kobiety,zaś drugie do mężczyzny. Oboje stali
nieruchomo z dłoniami złożonymi w piramidkę.
-Victorze...-zaczęła
przerażona Mercer-Co to ma znaczyć?Nie taka był umowa.
Roześmiał się krótko. W
świetle świec jego blada twarz nabrała upiornego blasku.
-Umowa?Niczego ci nie
obiecywałem. Za to ty miałaś przyprowadzić mi syna!
-Nie-zaprotestowała-Nie
chcę,żeby on był w to zamieszany.
Zdała sobie sprawę,że
powtórzyła swoje słowa przy wejściu,a wtedy zdawało się jej,że
Victor skrzywił się z niesmakiem.
Nie wszystko idzie po jego
myśli-stwierdziła.
-A więc dobrze-oznajmił
unosząc podbródek-Sama tak zadecydowałaś.
Kiwnął głową i zakapturzone
postacie chwyciły ją za nadgarstki. Z jej piersi wyrwał się
zduszony okrzyk.
-Co ty chcesz zrobić?-spytała
szarpiąc się.
-Robert był słaby przywołując
Ammit-powiedział stąpając ostrożnie wokół kręgu.-Ja mam o
wiele większe ambicje.
-Chcesz przywołać Seta...
Opowiadał jej o swym planie na
samym początku,gdy tylko pierwszy raz weszła do tego budynku,ale
jak dotąd nie sądziła by mogło to być aż tak straszne.
Zabawne. Co nie jest straszne w
igraniu z mocami pozaziemskimi?
-Dokładnie. Ale żeby to zrobić
potrzebuję Trójki. A ty miałaś ją dla mnie znaleźć...
-Nie wiem jak-jęknęła-Daj mi
trochę czasu...
-Czas się kończy!-warknął-A
ty jesteś za słaba,żeby ich wytropić. No i twój syn...
-Zrobię
to,przysięgam!-wrzasnęła wierzgając rękoma. Ludzie w kapturach
byli jednak zbyt silni.
A może to nie są ludzie?
-Tylko go nie krzywdź...
-Nie zrobię tego-zapewnił.
Joy westchnęła z ulgą
-Za to ty...
Mercer pisnęła,gdy postacie
wepchnęły ją w środek kręgu. Victor złapał ją za rękę,zaś
z rękawa kobiety w kapturze wyłonił się mały nóż.
Serce zabiło jej szybciej. Chcą
użyć magii krwi. Myślałam,że to tylko mity,ale...Seta i Ammit
też uważałam za mit...Nie tego się spodziewałam wchodząc w to
wszystko.
Skrzywiła się z bólu,gdy nóż
rozciął jej serdeczny palec lewej ręki. Po chwili pojawiły się
krople szkarłatnej krwi.
-Niech ta krew połączy tą oto
kobietę z Setem,Panem Ciemności i Chaosu-zaintonował Victor,po
czym wziął świecę i wycisnął do niej kilka kropli krwi z palca
Joy. Buchnęła para.
-Niech jej krew będzie drogą
dla Pana Ciemności i pozwoli Mu odnaleźć krew zrodzoną z jej
krwi...
Syknęła. Poczuła,że rana
zaczyna ją piec. W jej oczach malował się strach. Bała się,że
za chwilę się rozpłacze.
-A teraz,niech Wielki Set objawi
się nam żyjącym i wejrzy na jej grzeszną duszę!
Victor miał na twarzy minę
szaleńca. Uniósł ramiona i mamrotał coś w niezrozumiałym
języku.
Płomienie świec zafalowały.
Kilka z nich zgasło,a w pomieszczeniu zerwał się nagle zimny
wiatr.
Z księgi wyłonił się
olbrzymi cień dorównujący rozmiarowi organom milczącym po drugiej
stronie pokoju. Zakapturzeni sapnęli cicho.
Cień uformował się w postać
nieustalonego zwierzęcia,które ryknęło donośnie.
Serce Mercer waliło jak
oszalałe i przeszedł ją dreszcz. Mimo to czuła się
dziwnie...spokojna i zrelaksowana.
-O Wielki Secie,rozkaż tej
kobiecie sobie służyć a pozwoli ci powrócić!-zakrzyknął
Victor. Jego policzki zrobiły się różowe,a włosy przyklejały mu
się do czoła. W jego oczach zaś widać było błysk szaleńca.
Zwierzę nazywane Setem
skierowało na Joy spojrzenie pustych,czarnych oczodołów.
Ciemne jak
noc-pomyślała-Ciemne jak sam chaos.
Po chwili majak ruszył na nią
z wrzaskiem. Mercer krzyknęła wyginając plecy w łuk. Poczuła
zimno stopniowo rozchodzące się po jej ciele,jak woda wlewająca
się do płuc tonącego. Palce jej zdrętwiały. Pulsująca rana
zdawała się zagoić.
Wszystko trwało sekundę,ale
jak dla niej mogły upłynąć i godziny. Mięśnie zdawały się
jej kurczyć i zanikać,a skóra spływać.
Czy tak smakuje śmierć?
Poczuła,jak upada na podłogę.
Świat wokół niej zawirował i zamknęła oczy.
-Powstań jako sługa Pana
Ciemności!-zagrzmiał Victor.
Otworzyła oczy. Wszystko miało
kolor krwi. Tak intensywnie czerwony był świat dla służebnicy
Seta.
Z zadziwiającą szybkością
wstała i uśmiechnęła się drapieżnie.
-Joy Mercer,powiedz mi:kim
jesteś?
-Jestem sługą Wielkiego
Seta-głos,który wydobył się z jej gardła z pewnością nie
należał do niej.
Jakim cudem słyszę go z tak
daleka?-zapytała samą
siebie.-Czyżbym nadal była sobą?
-Moim zadaniem jest sprowadzić
mego Pana na Ziemię.
-I co w tym celu zrobisz?-spytał
Victor.
-Przyprowadzę Wybraną,Osiriona
i Pośrednika-odparła automatycznie,jak zaprogramowana. Może i
tak było?Zaprogramowali mi ciało na służbę,ale duszy nie
zdołali obezwładnić.-I zgładzę tych,którzy mi w tym
przeszkodzą...
Mam mieszane uczucia co do tego rozdziału. Na początku wydawał mi się dobry,ale teraz...sama już nie wiem ;c.
Przepraszam,że tak późno,ale nie było mnie przez ten tydzień w domu a że wyszło to dość spontanicznie nie miałam czasu nic napisać ;)
Btw.Ostatnio dowiedziałam się,że Willow po angielsku oznacza wierzba :O Podobnie jak Amber to bursztyn,Joy to radość(pfff!),a Jerome to na polski Hieronim :D Inglisz ys stjupid ^^
Do napisania <3
Subskrybuj:
Posty (Atom)